Więc tak:
wybraliśmy się w końcu do cioci fryzjerki, która sprawnie operując nożyczkami i maszynką przywróciła fryzurom moich chłopców kulturalny wygląd. W miłej atmosferze, przy herbatce i ploteczkach, doskonale.
Bebunio w domu, strojąc miny do swojego nowego odbicia w lustrze:
- Fajna ta nowa fryzura. Szkoda że ty, mamo, nie umiesz tak fajnie strzyc - tylko maszynką, tak na bardzo krótko.
- Dobrze, że chociaż tyle umiem. A zresztą - przechodzę do kontrofensywy - czy ja muszę wszystko umieć? I tak potrafię całkiem sporo, nie chwaląc się.
- No, tak - zgadza się Bebunio. - Umiesz gotować smaczne obiady i przytulać, a to jest najważniejsze.
No Matkobosko.
Umiem to, co najważniejsze.
Liczyłam wprawdzie na łaskawe zauważenie większej ilości moich talentów, no, ale - po co cała reszta, skoro są rzeczy stokroć bardziej istotne. I które, jak się okazuje, systematycznie praktykuję.
Wzruszam się nawet teraz, kiedy sobie przypominam tę chwilę.
Swoją drogą, ogłaszam kasting na żonę dla Bebunia. Musi umieć dobrze gotować i przytulać. Znaczy, może na razie nie umieć :D