środa, 24 maja 2017

Kiedy w końcu przestało być zimno nagle zrobiło się mnóstwo pracy w ogrodach i na plantacjach, wszędzie naraz.
I Pierwsza Komunia bratanka, bardzo przyjemna. Naprawdę, ani słowa o prezentach :)
I znowu coś się dzieje, czuję, jak porusza się Ziemia, jak się obraca, jak zmienia tor. Nie obawiajcie się jednak, to tylko moja Ziemia. Nie będzie z tego powodu kataklizmów.
Skończyłam pewien wątek w moim życiu - bywają takie niewygodne układy, z których trudno się wyplątać, ale tkwi się, bo trudno wyjść, a może jednak niech tak zostanie; a dobra, niech będzie. Mówię tu o pracy zawodowej, nie o szczęściu osobistym ;) I proszę: kiedy wreszcie zdobyłam się na bycie stanowczą, posypały się do mnie konkurencyjne oferty pracy. Jakby ktoś worek rozwiązał. Przeróżne: od zbierania truskawek - a truskawek w tym roku, jak wszyscy wiemy, mało - po korektę lokalnego tygodnika.
Ponadto w zeszłym tygodniu kupiłam sobie na Dzień Matki płytę Wodeckiego z Mitchem&Mitchem, i Wodecki, chudzinka, zaraz potem umarł. No, ale mam tą płytę, dziś przywiózł mi ją listonosz, i przez całą drogę z Babcią do miasteczka usiłowałam ją uruchomić w samochodowym odtwarzaczu, a ona nic, tylko "error" i "error", o mało w rów nie wjechałam, bo uparcie wkładałam i wyjmowałam tą płytę, bo może krzywo, a może za lekko, a może trzeba docisnąć w tym albo w tym momencie - 
Po południu, kiedy zaczęło lać i pojechałam po Mańka pod szkołę okazało się, że w pudełku były dwie płyty, jedna do oglądania, druga do słuchania, i ja z uporem maniaka wkładałam do odtwarzacza DVD.
Jeju, jak pięknie mi Mitche grają w samochodzie, a Wodecki śpiewa. Popłakałam się ze wzruszenia.
I jeszcze coś.
Wpadły mi w rekę opowiadania Antoniego Libery, jedno o pianistach ze szkoły muzycznej.
Syn mój Bebunio zobaczył w miasteczku plakaty o naborze do szkoły muzycznej.
- Chciałbym się uczyć grać, mamo.
Szkoła muzyczna mieści się w prawdziwym pałacu, wchodzi się po drewnianych schodach, mija się szereg sal, z każdej sali dobiegają inne dźwięki: tu pianino, tu flet, tu trąbka. Sekretariat jest na samym końcu, przez okna w wykuszu podziwiamy trochę zapuszczone żywopłoty na dziedzińcu. Bardzo mi się tu podoba. Bebuniowi też. Zostawiłam kwestionariusz, będą godzinne warsztaty, a jakiś czas później przesłuchania. Zobaczymy.

czwartek, 11 maja 2017

Wracam z miasteczka. Jest około południa, pada drobny deszcz. Cieszę się myślą o kubasie herbaty.
Kiedy skręcam w moją wioskę widzę idącą dziewczynę w kurtce z kapturem. Pewnie to któraś z młodych Książniczek - do domu Książków jest ze dwa kilometry, podrzucę ją, co będzie mokła. I tak jadę tą drogą pięć kilometrów.
Ale kiedy dziewczyna wsiadła, okazała się z całą pewnością nie być Książniczką. 
Była Azjatką. Raczej młodą, nieco zziębniętą, dobrze ubraną.
- Dokąd podwieźć? - spytałam.
- Straight - machnęła ręką. I że thank you, because is so cold... - wzdrygneła się.
- Yeah - mruknęłam. - And it's still raining and raining...
- Mówisz po angielsku? - rozjaśniła się.
No, trochę mówię. Więc opowiesz mi, co tu robisz?
Myślałam, że jakaś studentka, może jakieś praktyki, może praca w kebabie, może wymiana w liceum i zapomniała numeru telefonu do swojej "rodziny".
Opowiedziała, że tu właśnie - zresztą nieopodal domu Książków - przebywa własnie jej teść. Człowiek ten z nieznanych jej przyczyn wypędził ją z mieszkania w Warszawie i nie pozwala widywać się z póltorarocznym synkiem. Przyjechała tu, żeby z nim porozmawiać. Stała pod domem cztery godziny, ale on tylko krzyczał, że jeśli sobie nie pójdzie, wezwie policję. Zatrzymała się w motelu przy stacji benzynowej. Rozmawiała z prawnikiem, prawnik nakazał jej uzyskać adres zameldowania  - teścia czy męża - pod który będą przysyłane dokumenty. Ma wielką nadzieję, że uda jej się odzyskać syna, jest taki malutki! Poza tym naprawdę nie wie, dlaczego tak się stało, dlaczego ojciec jej męża każe jej wracać do Chin i zabrania kontaktu z dzieckiem. Sam jest przeciez ojcem, powienien wiedzieć, jak to jest - martwić się o dziecko.
Czy mogłabym powoli przejechać obok tego domu? Ona tylko spisze numer i już, pójdzie sobie, wróci do Warszawy. Nie chce tu wysiadać, bo boi się tego człowieka. Czy mogłabym odrobinkę się cofnąć?
Oczywiście odwożę ją na przystanek, zapisuję na kartce adres teścia - tak, jak powinien po polsku wyglądać. Zapewniam, że wszystko się ułoży.
Pyta, czy może mnie przytulić.
Może.
Zostaje na przystanku, mówi, że wie, że stąd do miasta, a z miasta do Warszawy, poradzi sobie.
- Take care of yourself! - macham ręką.
Dzielna, co nie?
Czuję się nieco wytrącona z równowagi. Jak wrzucona w czyjś film. 
Zaczynam się bać sąsiada Książków. Zaraz dostanę sms, że nie powinnam się wtrącać w nie swoje sprawy.
To jest w ogóle bardzo tajemnicza postać. Zięć pani Józi, pani Józia chodziła z moją babcią na zmianki i miała jedną jedyną córkę, Bogumiłę. Bogumiła wyszła za mąż. Mąż zbudował jej tu dziwaczny, ultranowoczesny dom, a potem wyjechali do Warszawy. Zmarła moja babcia, zmarła pani Józia, nie ma kogo spytać, czym się zajmuje Bogumiła. Jej mąż jest podobno pracownikiem BOR-u, przyjeżdżają tu czasami z synami na weekendy - wtedy na podjeździe dziwnego domu stoją drogie, błyszczące samochody, a synowie przywożą swoje quady i straszą nimi krowy na okolicznych drogach. 

sobota, 6 maja 2017

Kupiliśmy Mańkowi portki w zupełnie innym mieście, w saloniku sieci Reporter Young. Świadomie podaję nazwę marki, gdyż jestem zadowolona z zakupu oraz mam nadzieję popieram rodzimy kapitał. Nie jestem niestety pewna, czy spodnie zostały uszyte w Polsce, ale żywię nadzieję, że owszem. Nie znalazłam informacji, że w Tajlandii.
Swoją drogą, piękna rzecz: wejść z synem do sklepu, znaleźć pasujące na niego spodnie, a nawet więcej niż jedne, dać mu do przymiarki i do wyboru, zapłacić nie martwiąc się, jak tu przeżyć do następnych pieniędzy. Opływamy w takie oto luksusy.
Jestem z tego powodu szczęśliwa.
Tymczasem nastał pierwszy tej wiosny prawdziwie ciepły i do tego roboczy dzień (pamiętam taki miesiąc temu, ale to była niedziela), więc pralka chodzi non stop, pranie schnie błyskawicznie, wszystko świeżo pachnie.
Właśnie niosę do domu naręcze pościeli. Pod drzwiami do domu natykam się na moje cudne dwa czarne koty - skoro kręcą się tutaj to znak, że pewnie by coś przekąsiły. Koty mieszkają teraz w stodole i są na wpół udomowione. Przychodzą do domu, ale nieprzesadnie często.
Więc zanoszę pościel i przynoszę torbę z kocią karmą. Sypię.
Muszę teraz pilnować, żeby obiadu kotom nie wyżarły kury albo Niemój, pies, który się przybłąkał (a babcia do niego: chodź, nie mój piesku, dam ci jeść - i został i pies, i psia ksywa).
Koty nie lubią jeść z kurami ani z psem.
Co innego taki Niemój, jemu wszystko jedno. Łazi całymi dniami po polach z psem sąsiadów, wraca do domu kiedy chce, ubabrany w błocie jak nieboskie stworzenie, więc nie ma co wybrzydzać.
Pilnując przysiadłam na huśtawce. Niby się bujam, ale czuję, że wraz z pierwszym dniem ciepła nadszedł pierwszy dzień z komarami. I to bynajmniej nie z dwoma!

piątek, 5 maja 2017

Kiedy w porannej krzątaninie mijałam się dziś w drzwiach z moim starszym synem, zauważyłam coś dziwnego. Miał oczy na dziwnie wyższym poziomie, żeby spojrzeć mu w oczy musiałam podnieść wzrok. Natychmiast kazałam mu się zatrzymać, stanęliśmy na środku pokoju plecami do siebie. Zdrajca Bebunio oświadczył, że Maniek  jest ode mnie wyższy o jakieś dwa-trzy centymetry.
No, na to się nie umawialiśmy.
Obraziłam się.
Śmiesznie wygląda, owszem, kiedy trener pływania, wzrostu Bebunia, strofując Mańka zadziera głowę do góry. Ale dlaczego ja? Dlaczego, żeby móc spojrzeć na Mańka z góry, będę zmuszona wchodzić na krzesło? 
Prawdę mówiąc, on i tak patrzy na mnie z góry. Jest taki mądry, że matkobosko i wszyscyświęci razem wzięci. Na szczęście ma jeszcze nieco litości dla swej starej matki.
Ale jak on taki mądry, to niech sobie sam kupi eleganckie portki rozmiar 26 na 34, co nie? Obeszliśmy już wszystkie sklepy w miasteczku, a teraz przejrzałam internety. Nie jest łatwo kupić chłopcu portki. Znacznie mniej zachodu jest z sukienkami dla matki.
Poza tym wszyscy w miarę zdrowi.

Po długim weekendzie
"siedzę na dachu, tutaj nie dojdzie,
w piwnicy zostały moje kartofle.
Dwóch ludzi na tratwie uwija się żywo,
tonącym po paczce sprzedają piwo"...
Jeśli akurat nie pada, to znaczy, że zaraz zacznie. Wciąż jest mokro, i zimno, i mokro.