sobota, 30 kwietnia 2016

Poprosiłam dziecko, żeby wzięło sekator i przyniosło mi kilka gałązek zielonego do bukietu.
Dziecko wykonało zadanie z całą dziecięcą żarliwością: naręcze gałęzi ledwo zmieściło się w drzwiach.
- I nawet sosnę uciąłeś?
- Tak, bo pomyślałem, ze ładnie się komponuje z czeremchą. I ten klon jeszcze do tego, sama popatrz.
No, widzę. Uwielbiam.

Drugie dziecko z powodu przeziębienia oraz że z powodu przeziębienia nie pojedzie z nami wieczorem do ciotki na plotki (a tak lubię być u tej cioci, ona ma zawsze takie pyszne jedzonko) ma pozwolenie na buszowanie w sieci. Tylko żeby nie grać za dużo.
Ogląda więc na przykład co śmieszniejsze fragmenty Jednego z dziesięciu  - i relacjonuje na żywo:
- Jak nazywa się prezydent Rosji? Władysław Putin!
Po chwili:
- Czy seradela to roślina czy ryba? Odpowiedź: tak!
Chichocze przy tym, jakby nie był przeziębiony, ani trochę.

Ja tymczasem myję podłogi resztkami żelów pod prysznic. Takie coś ślicznie pachnie i jest łagodne dla rąk :)

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

...no, więc jest ta domowa sobota, sprzątamy, pieczemy, pierzemy (ciasto pod tytułem Fale Dunaju żyło cztery i pół godziny), i takie tam.
Do Bebunia zadzwonił tata. Zamiatam schody.
Przybiega do mnie rzeczony Bebunio:
- Wiesz, mamo, tata powiedział, że teraz wyjeżdża za granicę na bardzo długo, ale jak wróci, to zabierze mnie na wycieczkę samolotem!
- O! Fajnie! A dokąd ta wycieczka samolotem?
- Nie wiem, może do Ameryki? Tam bym chciał najbardziej...
- O, ho ho! Może jednak gdzieś bliżej? Zobaczymy!
- No, zobaczymy! Ale fajosko!  - rozmarzył się. - Co mogę teraz zrobić?
- Teraz możesz na przykład umyć samochód.
- Naprawdę mogę umyć samochód? Jej! Tyle szczęścia!

sobota, 23 kwietnia 2016

Dziś pomieszkamy w domu.
Będziemy sprzątać, prać, piec ciasto i nigdzie nie pojedziemy.
Tak powiedziałam chłopakom i nawet się ucieszyli, zwłaszcza z przedostatniego punktu, szarlotkę obiecuję od tygodnia ale nie mam czasu.
Pięknie, że są na tym świecie soboty! Takie właśnie! Pranie już się pierze i na śniadanie mogą być omlety, i przeczytałam kawałeczek Ksiąg Jakubowych, czytam je ostrożnie, żeby wystarczyło na długo...
Tydzień temu byliśmy w mieście, u Niteczki, bo stęskniła się za nami, a my za nią też. Byliśmy na giełdzie minerałów i biżuterii.
Maniuś zatrzymał się przy stoisku z kolczykami-kulkami, dziesiątki kolorowych kulek ze szmaragdów, bursztynów, cytrynów, kryształów, agatów, turkusów, ametystów, szafirów, topazów, granatów, akwamarynów, korali...
-Które chciałabyś mieć, mamo?
-Te - pokazuję lapis lazuli. - Albo te, i te - onyksowe, granat, kryształ... 
- A wiesz, tam trochę dalej widziałem piękne naszyjniki, musisz to zobaczyć - zachęca mnie, wysyła. Idę w tłumie ludzi, nie widzę żadnych naszyjników, widzę za to, jak Maniuś szybko dokonuje transakcji i dogania mnie, trochę obrażony.
- To miała być niespodzianka, ale akurat musiałaś się odwrócić!
To jest niespodzianka. Kryształowe kulki zapinam sobie w uszach natychmiast. Maniuś, który tak oszczędnie gospodaruje swoimi finansami, który rezygnuje ze szkolnego wyjazdu do kina, bo powiedziałam, że skoro niedawno byli na wyciecze, to kino mogą opłacić ze swoich pieniędzy, z własnej nieprzymuszonej woli kupuje mi kolczyki!
- To jest piękna niespodzianka. Bardzo mi się podobają. Dziękuję! Skąd wiedziałeś, jak to zrobić?
-A, widziałem na filmach...


sobota, 9 kwietnia 2016

...czytam książkę. Jest dobrze napisana ( i przełożona). Dwóch dziennikarzy udaje się w niebezpieczny rejon Afryki, żeby zrobić reportaż - zostają zatrzymani i na podstawie absurdalnych dowodów oskarżeni o terroryzm. Ich historia kończy się dobrze, zostają uwolnieni, wracają do swoich bliskich. Mówią o tym, co się dzieje w rejonie ogarniętym konfliktem, o ludziach, którzy poświęcają wszystko w imię wolności. To dzieje się teraz, w tej chwili: ktoś doświadcza przemocy, zła, niesprawiedliwości. Ktoś, setki ktosiów takich jak ja.
Nie bardzo wiadomo, co zrobić z tą świadomością. No, bo co mogę zrobić, jak pomóc? Jak mogę spokojnie żyć, cieszyć się, że szczygły przyleciały na topolę, liczyć rudziki pod spichlerzem? 
Właśnie chyba mogę tylko żyć, najlepiej jak potrafię.

Umarła Monika. Mieszkała kilkanaście domów dalej, w porządnej i zamożnej rodzinie. Miała dwadzieścia parę lat, kończyła studia, była ładna i zdrowa. Zmarła wskutek powikłań po zapaleniu opon mózgowych po ukąszeniu kleszcza. Cała rzecz rozegrała się w ciągu miesiąca, góra dwóch.
Nawet nie można powiedzieć, ze była to kwestia zaniedbania czy braku środków na odpowiednie leczenie.
Jesteśmy tacy delikatni. Wszyscy.

piątek, 8 kwietnia 2016

...nie napisałam o imprezie z nieodległej przeszłości.
Impreza organizowana przez ludowy zespół śpiewaczy - wiecie: te wiejskie gospodynie domowe, które przebrane w fantazyjne stroje "ludowe" finansowane przez jakiś niepojęty program unijny - o strojach mówię źle, bo tyle mają wspólnego z kulturą ludową naszego regionu, ile ja z Honolulu - wykonują tradycyjne pieśni w szerokim repertuarze. Z różnym powodzeniem, ale wielkim zaangażowaniem, nagradzającym niedostatki, o ile takowe są.
Więc impreza, która polega na tym, że zespołów śpiewaczych przyjeżdża kilkanaście, wszyscy się reprezentują najpiękniej jak potrafią, zapowiadaczem jestem ja, sukienka jedwabista, buty nieznoszone.
Po części oficjalnej nastąpiła część biesiadna. Zmiana lokalu, zmiana atmosfery.
I przy tych flaczkach i karkówce stał się cud.
Instrumentaliści z kapel stanęli razem, bez umawiania się, bez układania: kto bardziej z przodu, kto mniej. Pan Henio pożyczył swój akordeon, sam grał na pożyczonej harmonijce, i klarnet, i bęben. Panie śpiewające - w spontanicznym chórku. Reszta tańczy.
Zaczęło się takie granie i śpiewanie, że klękajcie narody. Prawdziwe, z potrzeby serca, z tęsknoty duszy.
Coś pięknego.
Nie umiem nawet tego opisać.
Uwierzcie: jest duch w narodzie!
Jak to wszystko szybko się dzieje.
Już - zielona trawa, już ozimina jak las (tylko patrzeć świętej Zofiji, co kłosy powywija), już jadąc przez las za Brzezinami zostałam oszołomiona przez rozkwitłe zawilce!
Ptaki świergocą na potęgę.
Gąska zaczęła znosić jaja, co drugi dzień mamy piękne gęsie jajo o zielonkawej skorupce.
Pamiętam, jak kiedyś jedna pani opowiadała o swoim ciężkim życiu, o tym, że tak ją pochłaniały domowe kłopoty, że nawet nie zauważyła, jak kwitły bzy.
Banalne? Bzduraśne?
Jak dotychczas w moim życiu miałam  trzydzieści parę okazji, by oglądać kwitnące bzy. To wcale nie jest dużo.
Dziś, jadąc przez wieś ze szkoły, oglądałam forsycje w ogródkach - poranne, błyszczące od rosy. Cudo.
Zjadłam królewskie śniadanie. Uwielbiam rozpustne śniadania i herbatę w wielkim kubku (o zgrozo, czasem pijam do śniadania thé de Noël, czyli herbatę bożonarodzeniową).
Słucham Trójki i skowronków.
Notka nie zawierała lokowania produktu. Notka mówi, że jestem szczęśliwa.