czwartek, 15 września 2016

Rekomenduję maliny jako doskonały środek na wzmocnienie paznokci. Trzeba się wybrać na plantację pod pretekstem zbierania zarobkowego i jeść pyszne maliny, ile wlezie. Wchodzi dużo i nikt nie ma nic przeciwko. Po dwóch dniach takiej kuracji zarobiłam wprawdzie niewiele, ale zyskałam wspaniałe, mocne paznokcie, których się nie imają nożyczki.
A jeszcze pomidory. Kupiłam od sąsiadki, która ma glebę znacznie wyższej klasy, skrzynkę pomidorów. Już czwarty dzień je jemy, wczoraj zrobiłam dwadzieścia pięć słoików przecieru, a pomidorów niewiele w skrzyni ubyło.
Ponadto nadspodziewanie dobry winogron, którego jest tak mnóstwo, że pozwalam sobie na luksus wypluwania skórek. Zielonkawo-różowawy miąższ ma smak szczęścia i beztroski.
Za to kronselki wszystkie robaczywe.
Że rok szkolny, że syny, wiadomo (jeżdżą na razie rowerami, hura, ile to jednak człowiek zyskuje czasu, kiedy nie musi ich wozić).
Nitencja skończyła lat dziesięć i z tej okazji miała wspaniałą imprezę w pracowni ceramicznej. Chłopaki nie mogli przepuścić takiej okazji, więc upakowawszy w samochód dziateczki i prezenty, pojechaliśmy do dużego miasta. Stresowałam się okrutnie, bo żeby dojechać do pracowni, musiałam przedrzeć się przez samo centrum w godzinach szczytu. Taka byłam przejęta zmianą pasów i wyplątywaniem się z bocznych uliczek, w które tak łatwo się zaplątać, jeśli się za wcześnie lub za późno zmieni pas, że nie zauważyłam, jak jeden wskaźnik na desce rozdzielczej miga na czerwono. Dopiero, kiedy zaparkowałam samochód, zdziwił mnie dym spod maski.
No, ale od czego ma się dożywotni serwis w pakiecie z samochodem? Już następnego dnia, czyli w sobotę, i już po południu, czyli na obiad, zjawił się wszechnaprawiający wuj i usterkę naprawił.
Ot, taka przygoda.
Ale zanim zrobiłam obiad wzięłam Nitę i chłopców na spacer. Spacerowaliśmy przez most i brzegiem rzeki, i utknęliśmy na placu zabaw. Pogoda była prześliczna: łagodne ciepło, bursztynowy blask słońca, powietrze jak miód. Na placu zabaw ojcowie albo matki z dziećmi, czasami pary. Wszyscy ładnie ubrani, dzieci pyzate. Dziewczynka w tutu wspinająca się po pajęczynie, chłopczyk w samych slipkach, bo mu gorąco, Zuzia na bosaka. Wszystko takie ładne, zasobne, jakże inne od mojego dzieciństwa (na jedynej, popsutej zjeżdżalni w miasteczku porwałam jedyne rajstopki, katastrofa z karą cielesną w tle). 
Takie po prostu szczęście.
Może jakaś burza już wisi w powietrzu, może już się szykują do wyjścia na świat demony, może to już przedostatnie chwile spokoju. 
Ale może nie. Może bosa Zuzia dożyje spokojnej starości, radości z wnucząt. Może taki jest plan.
Nie wiadomo.

piątek, 9 września 2016

Krzysztof Napiorkowski - Powiedzcie To Dalej





Przeurocza piosenka o śmierci...
Cofnijmy się w czasie do maja tego roku. Szyję na maszynie pościel w pszczółki na zlecenie koleżanki, pościel ma mieć standardowe wymiary i ma powstać z lekkiej narzutki na łóżko, w pszczółki, i prześcieradła. Najbardziej skomplikowane jest ustalenie standardów. Któregoś materiału było mniej, a któregoś więcej, miałam wypośrodkować, strasznie to było trudne, gdyż wymagało precyzyjnych obliczeń. 
A tu Maniek, że ma pracę domową z polskiego. Że ma napisać, ale nie wie, o czym.
- Napisz, jak budowaliście szałas w sadku.
- O, nie, nie będę o tym pisał, wszystko nam się rozwaliło, to głupie.
- Więc może o tym, jak pojechaliśmy do Nity na Pierwszą Komunię, a na przyjęciu wszystkie dzieciaki bawiły się na dworze, więc dorośli się cieszyli, że mają święty spokój, dopóki się nie wydało, że bawiliście się w wojnę balonikami napełnianymi wodą?
- Mamo!!!
Jeżeli prześcieradło ma 140 cm, w tym zapas na szwy, to jak mam obciąć narzutkę, z zapasem na szwy, żeby wyszła standardowa szerokość 160 cm?
- Synu, nie marudź.
- Ale ja nie wiem, o czym mam napisać.
- To napisz o niczym.
Napisał.
Pani Hania polonistka powiedziała, że w życiu czegoś takiego nie czytała i że to się nadaje na konkurs literacki. Więc wysłaliśmy.
Wczoraj przyszło piękne zawiadomienie do mego syna, że jego praca została wyróżniona w ogólnopolskim konkursie literackim dla dzieci i młodzieży.
Maniuś:
- Czy to znaczy, że mogę w przyszłości zostać pisarzem?
- Możesz. Masz talent.
- Hm. Właściwie, to chciałbym być mechanikiem.
- Nic nie szkodzi. Możesz być mechanikiem, a pisać w wolnym czasie, jako hobby.
- A nie jesteś zła, że to tylko wyróżnienie?
- Oj, głuptasie ty! Jestem z ciebie bardzo, bardzo dumna!

Więc teraz wszyscy piszą opowiadania na konkurs, cała szkoła, i Bebunio wraca podekscytowany:
- Mamo, żebyś wiedziała, jaki nam się udało napisać z Szymonem piękny wiersz! Ma siedem zwrotek, a każda po sześć wersów! Naprawdę świetnie nam się udał!

Przecieram uszy ze zdumienia. Takiej frajdy nie mieli nawet z bycia przez chwilę liderem w agar.io, slither.io i wszystkich innych  .io.

środa, 7 września 2016

Wychodzę podlać kwiaty na tarasie. Jest jeszcze wcześnie - trochę po ósmej - ale słońce już ostro świeci, zapowiadając upalny dzień. Powietrze pachnie czymś niesamowicie słodkim, sytym, obfitością, dojrzałym latem.
A więc to już, tak szybko? Znowu jest wrzesień?
Wydawało mi się, że mam czas, że jeszcze-jeszcze, że przecież zdążę, spokojnie.
Prawda: wydawało mi się.
Wydawało mi się, że przecież zdążę jeszcze pożyć, potem, kiedy już wykonam to i owo, odfajkuję z listy rzeczy do zrobienia, ogarnę to i tamto.
Tak, jak z moim urodzinowym wyjazdem nad morze: marzy mi się morze o zmierzchu, stopy grzęznące w mokrym piasku, wiatr. Kiedy zamknę oczy, słyszę szum fal. 
...i to mi musi na razie wystarczyć, pierwszy wolny weekend mam w październiku. Odechce mi się wówczas włóczyć po nocy z przemoczonymi nogami, reumatyzm, korzonki, te sprawy.

Ponieważ dzieci dostają 500+, pani na basenie udziela 50% rabatu na drugie i kolejne dziecko, wzbudzając u mnie szok i niedowierzanie, a poza tym zdarza mi się od czasu do czasu pracować za pieniądze, postanowiłam kupić sobie perfumy.
Kiedyś wuj wysłał mnie do miasteczka po kran, czyli baterię. Rzecz, zdawałoby się, prosta: wchodzę do jedynego w miasteczku sklepu hydraulicznego i mówię: "Dzień dobry, poproszę kran". A pan sprzedawca, wskazując na ekspozycję tychże, umieszczoną na ścianie o wymiarach 2x8 metrów, pyta z uśmiechem: "A który?".
No, właśnie.

sobota, 3 września 2016

Piąty dzień bez kawy, gdyż tak sobie życzy moje biedne, sterane biciem serduszko. Ratuję się zieloną herbatą i kropelką białego wina. Ciśnienie leci na łeb, na szyję, gniecie do ziemi - a tu tyle rzeczy, które powinnam zrobić, najlepiej natychmiast.
Więc opowiem o narodowym czytaniu, które być może mało by mnie obeszło, gdyby nie to, że już wrzesień, szkoła, a w szkole polonistka łapiąca mnie za rękaw: "Pani mamo Bebunia, proszę przyjść w sobotę na narodowe czytanie, przeczyta pani fragment".
No, skoro fragment już mi został przydzielony, to chyba nie mam wyboru. Żadnego.
W domu synowie:
- Maniuś, idziesz w sobotę na czytanie "Quo vadis"?
- Nie idę, bo to przecież nieobowiązkowe. 
- Aha, a potem pani Hania powie: "nie byłeś - minus dziesięć punktów ze sprawowania". Ja idę.
Oho, myślę sobie, czegoś jednak go w tej szkole nauczyli.
Poszliśmy więc. Przeczytałam, obejrzałam, klaskałam. Bebunio dostał szóstkę z polskiego i plus dziesięć punktów ze sprawowania. Maniek pluje sobie w brodę, bo się jednak z nami nie zabrał.
Witaj, szkoło. Żegnaj, rozsądku.
Jestem edukacyjną anarchistką.
Albo nawet anachronistką.
Ech...