piątek, 30 października 2015

Jakoś powoli mija.
Mam na przykład tak, że jak otwieram facebooka, to chce mi się płakać. Ale to chyba normalny objaw? Szybko więc, szybciuteńko, przełączam się na ulubiona grę. I gram, pogrywam. To bardzo dobrze robi na samopoczucie, bo przynajmniej tam jestem mistrzem, coś mi się udaje, zbieram congratulations, bo wbiłam kolejny level.
Od córki przyjaciółki Babci dostałam zimowy płaszcz. Jesionkę. Cudna wełna, może wzór nie mój, ale co tam. I tak rękawy za krótkie, musiałabym skrócić dół, żeby doszyć do rękawów. Tyle zachodu, a  przecież potrzebuję kurtki, nie jesionki.
No, ale skoro wpadłam w finansowy dół, perspektywa mania kurtki odeszła w dal. Wzięłam jesionkę na warsztat. Mierzę, odmierzam, zaznaczam. Zauważam, ze znakomita część jest dyskretnie, acz skutecznie wygryziona przez mole. Mówiłam: świetna wełna.
Zamiast 10 muszę obciąć 35 cm, za to rękawy mam zarąbiste. Od razu z mufką.
Tak naprawdę nie mam powodu się smucić, życie jest piękne, a jesień bajkowa, i tyle rzeczy do przeczytania przede mną.
Zamiast słodkich chłopczyków zagnieździły mi się w domu dwa wyrostki i chyba tak już będzie przez najbliższe zawsze. Strasznie dużo jedzą i zwracają mi uwagi. Uwielbiam drani.
Tyle na dziś - 

środa, 14 października 2015

Czuję zniechęcenie.
Nic nowego. Przejdzie.
Tyle, że jak widać na załączonym obrazku, czas mija, a poczucie zniechęcenia wciąż trzyma się dobrze.
Cóż.
Zdarzają się wszakże i tajemnice radosne: na przykład kupiłam dziś dziecku buty rozmiar 40. Normalnie weszliśmy do sklepu, spytaliśmy o buty zimowe, pani powiedziała, że ma akurat wyprzedaż zeszłorocznych modeli i dała nam do przymiarki solidne, polskie obuwie w cenie niższej o 30%.
Nie będę tych butów od syna pożyczać, bo na mnie za duże.
Pierwszy raz mi się coś takiego zdarzyło: wchodzę, pytam, przymierzamy, kupuję.
Teraz kombinuję, jak zapłacić za prąd, bo powiedziałam Babci, że mam.
Nie mam.
E, tam.
Żyję, proszę Państwa.
Noszę wełniany szaliczek. 
Trochę mi smutno, ale to przejdzie.

wtorek, 6 października 2015

Tyle chciałabym powiedzieć. 
Nawet o tym, że jeśli nie mówię o wszystkim, to nie dlatego, że chciałabym coś ukryć, po prostu czasu brak, a potem te informacje, wiadomości, tak szybko sie dezaktualizują, a nawet nie, po prostu giną przysypane innymi, nowszymi, bardziej na czasie.
O Warszawie na przykład, że jak bardzo ta moja różni się od Twojej. Mamy osobne, wydeptane ścieżki, chodzimy innymi drogami. A nawet jeśli znajdą się jakieś punkty styczne, to i tak owinięte są innym znaczeniem.
Nie mam pojęcia, jak teraz wygląda Kopiec Powstania Warszawskiego.
Ale koncert zespołu Michałka podobałby Ci się z pewnością. Koncert w tym szczególnym miejscu, w którym tyle razy byliśmy, choć nigdy razem. Rodzice Michałka mówią: "niech sobie gra, ale chleba z tego nie będzie".
Właśnie niechby nigdy nie musiał grać na chleb. Niech gra najedzony, z kaprysu.
Albo ślub Julianny. Juliannę poznałam, kiedy miała pięć lat. W małym mieszkanku, w małym mieście, moja mama miała sprawę do jej mamy. Jesteśmy skoligacone. Julianna stłukła szklankę, którą niosła do zlewu, żeby pomóc mamie sprzątać. Mama skrzyczała ją histerycznie, Julianna spokojnie przyjmowała burę, patrząc wielkimi oczyma DDA. Tylko zabawnie odstające uszka poczerwieniały lekko.
Szast-prast, minęło dwadzieścia pięć lat, ojciec Julianny przestał pić, wybudował dom, Julianna teraz jest dzieckiem. Teraz, nareszcie.

Tymczasem tu, teraz - jest mgła, chłód i grzyby, nadąsani chłopcy, bo jeden wstał za  wcześnie, drugi za późno, jest szampon do kupienia, samochód do zatankowania.
Idę.

piątek, 2 października 2015

Pierwszy wysyp grzybów wyzbierany. Zostały tylko pieczarki na łąkach. Więc dziś na kolację pizza z pieczarkami na cieście z mąki z pełnego ziarna, piernikowy kolor, lekko słodki smak. Ale syny mówią, że pyszne.
Byłam wczoraj z Maniusiem w dużym mieście, na konsultacji u lekarza specjalisty. Konsultacja w ramach NFZ, jakie święto - ale co z tego, skoro pani kierownik przychodni, z którą rozmawiałam przez telefon, umówiła nas do niezupełnie tego specjalisty, o którego chodziło. Wina, oczywiście, niczyja, specjalista dziś osiągalny, ale za 100 zł, w ramach funduszu zapisy w styczniu. Sprawa podobno pilna.
Idziemy sprawę przemyśleć. 
Najlepiej się myśli w ogrodzie botanicznym. 
Schodzimy po schodkach, w przeciwnym kierunku, czyli pod górę, wdrapuje się trzyletni brzdąc asekurowany przez mamę. Konwersują.
- Opieć? - mówi maluch, kiedy mija go zbiegający ze schodów Maniuś.
- Tak, chłopiec - przytakuje mama.
- Mama? - to odnosi się do mnie.
- Tak, mama chłopca. - Mama chłopca, czyli ja, uśmiecha się do mamy chłopca.
- Tata nie ma?
- Tak, taty nie ma.
Po prostu.
Wracamy na naszą prowincję, do prowincjonalnych lekarzy, do "chłopca" Bebunia, do grzybów.

czwartek, 1 października 2015

- Ostatnio mamy w domu dziwnie dużo grzybów - konstatuje Bebunio.
Głównie pieczarek i opieńków. W sobotę wujo poszedł do lasu i grzyby tak go osaczyły, że musiałam jechać na pomoc. Przywieźliśmy cały bagażnik opieńków.
Za to Małgosia, ta od sklepu z sukienkami, wybrała się na prawdziwki.
- Chodzę, chodzę - opowiada - nic nie ma. Żeby z pustym koszem nie chodzić, pozbierałam butelki po piwie, oddałam do sklepu, zarobiłam dwa złote. I po grzybobraniu!