niedziela, 28 lutego 2016

To, co mi się dzieje, to chyba kryzys wieku średniego.
Mam ochotę zmienić wszystko, a zwłaszcza to, co samo zmienia się zbyt opornie. Na przykład dzieci nie zmienię ze względów oczywistych a także dlatego, że sama na ich zmienianie reaguję z opóźnieniem. Wciąż mi się wydaje, że to dwa śliczne bobaski, tymczasem to nastoletni niemal młodzieńcy - owszem, śliczni w moich oczach.
Męża nie zmienię, bo nie mam.
Pracy nie zmienię  - patrz wyżej. Ale na przykład dla odmiany chciałabym mieć pracę. Wychodzić regularnie z domu. Coś robić, a nie tylko krzątać się po domu. Strasznie dużo czasu zabiera gotowanie. Wczoraj przez dwie godziny robiłam szarlotkę - panowie wtrząchnęli w dwie godziny prawie całą. Dużą blachę. Na ciepło.
Mam ochotę wymienić całą garderobę, co zresztą już się powoli robi - ponieważ udało mi się nareszcie przytyć tudzież część tekstyliów przerobić na dywaniki. 
Co za szczęście: wyrosłam ze spódnicy, którą noszę od czterech zim. Fajna jest i w ogóle, ale ile można.
I w ogóle nie rozumiem - może dlatego, że tak wiele czasu spędzam w domu - nie rozumiem użytkowników wnętrz urządzonych raz na zawsze, w których przez lata wszystko wygląda tak samo. Nie mogłabym tak. Muszę zawiesić co raz inne firanki, albo upiąć je inaczej, albo narzutę, dywan, przestawić komodę tu albo tam, zamienić zasłony, zrobić nowy bukiet.
Marzą mi się nowe buty na wiosnę - wiem, przewraca mi się w głowie, bo mam i trampki, i szpilki, a teraz chcę czegoś pomiędzy.
Samochód mam względnie nowy, bo mam go od czerwca. Ale wuj musi w nim zmienić coś, co się bardzo ładnie nazywa, a co odpowiada za przyspieszenie. Samochody na gaz tak mają, że na gazie do dechy pod górkę potrafią zwalniać, ale głupio się jeździ ze świadomością, że przez całą drogę będzie się zmuszoną jechać za jedną i tą samą ciężarówką dopóki nie skręci - chyba, że to ja skręcę wcześniej.
Ufam, że wszystko wydarzy się właśnie wtedy, kiedy powinno się wydarzyć. Niecierpliwie czekam. 
Tak samo jak z sukienek wyrosłam z tego życia, które do tej pory mam. Niby fajne jest i w ogóle, ale ile można.

czwartek, 25 lutego 2016

Błogosławiony ranek.
Godzina siódma, dzieciaki śpią, bo ferie; ulubiona kawa w ulubionym kubku. 
W ulubionym miejscu, z widokiem za oknem. Słońce i przymrozek,choć na osikach widać już nawet stąd zgrubiałe pąki, z których niedługo wypadną miękkie, czerwone frędzelki - takie kwiatki. 
Fajnie jest w domu.
Dwa metry stąd, na gałązce wiśni za oknem siedzi sikorka, która właśnie odwróciła się do mnie ogonem - 
Widzieliśmy miasto, jedno i drugie, daleko stąd.
W miastach tych idąc ulicą można przeczytać mnóstwo ogłoszeń o pracę. Można sprzedawać chleb, sprzedawać buty, opiekować się dzieckiem lub osobą starszą, dowozić pizzę, nie pamiętam, co jeszcze.
- Może byśmy tu zostali - mówię chłopcom.
Nie chcieli.
Można jeść lody buraczkowe albo veneziana, albo "marzenie szefowej". Szefowa ma słodkie marzenia.
Można oglądać interaktywne wystawy, zwiedzać muzea, deptać kamienie na starym rynku.
Babci bez nas jest smutno i pusto. 
Wracamy.
Jadę siedem godzin po wąskich, zatłoczonych krajówkach, pół drogi w deszczu, reszta o zmroku.
Dobrze jest.

środa, 17 lutego 2016

Dywanik w kolorach przedwiośnia. Chyba jednak powinnam wynieść go na dzienne światło.
Cóż.
Tak wygląda moja nowa pasja, wypaczająca mi spojrzenie na odzież. Wszystko teraz oceniam pod kątem przydatności jako dywanikowy surowiec.
Ten jest malutki, ma 60 cm średnicy. Robię większe, owszem, ale dbam o to, żeby zmieściły się w pralce.

Zdjęcie dodane - to teraz idę się pakować. Wyjeżdżamy z chłopakami na ferie zimowe.

czwartek, 11 lutego 2016

Postanowiłam wczoraj umyć samochód. Przywiózłszy bachorzęta ze szkoły zaordynowałam przebieranie się w ciuchy robocze, gdyż praca miała być zbiorowa.
Tymczasem okazało się, że stojącym przy studni samochodem zajął się już wuj. Widocznie lubi tą robotę -  ja nie.Wysłałam chłopaków do trzepania dywaników, a sama zabrałam się za sos grzybowy na obiad.
Wieczorem, kiedy jechaliśmy do dentysty, kropił deszcz i śmieliśmy się, że to z powodu umytego samochodu.
Dziś od rana śnieg albo deszcz ze śniegiem, albo mokry śnieg, na silnym wietrze od zachodu.
- Wuju, umyłeś ten samochód, to umyłeś, ale musiałeś go aż tak pucować?

wtorek, 9 lutego 2016

Chodniczek jest. Czeka na światło, żeby dobrze wyszedł na zdjęciu, i wkrótce pojawi się tutaj w całej swej okrągłej okazałości.
Przyjemnie jest robić chodniczki i nie jest to ciężka praca; najtrudniejsze jest przygotowanie materiału, czyli pocięcie w centymetrowej szerokości paski jakiejś dzianiny - najlepsza wiskoza - która do tej pory była, dajmy na to, sukienką. Mam na palcach odciski od nożyczek.

Sąsiadów z trzeciego końca wsi dotknęła zuchwała kradzież. Smutne, bo i pan, i pani na cały swój - owszem, na tle wsi pokaźny  - majątek pracowali własnymi rękami. Nie są z bogatych rodzin, nikt im niczego nie podarował. Mają duże gospodarstwo, mleczne krowy, tuczniki. Pan ma przedwczesną siwiznę, pani wysiada kręgosłup. Owszem: na wielkie wyjście pani ubiera się w iście hollywoodzkim stylu, a dwójce ich dzieci nie brakuje niczego z rzeczy, które można kupić. No, i okradziono ich.
- Wpuścili im do domu taki gaz, po którym spali do południa następnego dnia - opowiada Dziadzisław. -Ciągnik, ten wielki, wypchnęli z podwórka, a potem pojechali przez sosnowy las, wygonem, do szosy. Chcieli wziąć też drugi ciągnik, ale paliwo miał spuszczone, więc zamiast niego wzięli ładowacz do obornika. Za Brzezinami, koło Janówki, musieli gdzieś wykręcić, bo ślad się urywa.
- Jesteś zaskakująco dobrze poinformowany - zauważa Babcia. - To aż podejrzane.
Dziadzisław obraził się.
Nie wiem, czemu :)

czwartek, 4 lutego 2016

Uwielbiam przedwiośnie.
Umówmy się, że chodzi o czas, kiedy nie ma zimy, ale jeszcze za wcześnie na wiosnę. 
Uwielbiam kolor śpiącej oziminy, burość traw, nagie gałęzie drzew i poszerzony dzięki temu horyzont. Lubię błoto, zwłaszcza, jeśli nie muszę po nim chodzić; lubię różne jego odcienie, rodzaje, barwy. Urzeka mnie surowość przyrody - żadnych kwiatków, zawijasków, miękkości, żadnego ciepła. Nawet, kiedy błyszczy słońce, jest zimno, bo wieje ostry wiatr. Trzeba naciągać kaptur i jednocześnie chować dłonie w kieszeniach.
A niebo, nie wspomniałam o niebie - jeśli jakimś cudem wiatr rozgoni chmury, widać przepyszne błękity, niebieskości totalnie nie z tego świata, absolutnie absurdalne.
Uwielbiam.
Pójdę teraz i spróbuję utkać taki chodniczek.