czwartek, 25 lutego 2016

Błogosławiony ranek.
Godzina siódma, dzieciaki śpią, bo ferie; ulubiona kawa w ulubionym kubku. 
W ulubionym miejscu, z widokiem za oknem. Słońce i przymrozek,choć na osikach widać już nawet stąd zgrubiałe pąki, z których niedługo wypadną miękkie, czerwone frędzelki - takie kwiatki. 
Fajnie jest w domu.
Dwa metry stąd, na gałązce wiśni za oknem siedzi sikorka, która właśnie odwróciła się do mnie ogonem - 
Widzieliśmy miasto, jedno i drugie, daleko stąd.
W miastach tych idąc ulicą można przeczytać mnóstwo ogłoszeń o pracę. Można sprzedawać chleb, sprzedawać buty, opiekować się dzieckiem lub osobą starszą, dowozić pizzę, nie pamiętam, co jeszcze.
- Może byśmy tu zostali - mówię chłopcom.
Nie chcieli.
Można jeść lody buraczkowe albo veneziana, albo "marzenie szefowej". Szefowa ma słodkie marzenia.
Można oglądać interaktywne wystawy, zwiedzać muzea, deptać kamienie na starym rynku.
Babci bez nas jest smutno i pusto. 
Wracamy.
Jadę siedem godzin po wąskich, zatłoczonych krajówkach, pół drogi w deszczu, reszta o zmroku.
Dobrze jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz