niedziela, 31 stycznia 2016

Po wizycie u dentysty wpadliśmy na chwilę do Biedronki. Po nagrodę - wiadomo: dziecięce męstwo wymaga nagrody.
Mężny Maniuś wybrał sobie hiacynta za 2,45 zł.
Stoi hiacynt na parapecie, kwitnie bladoniebiesko.
I pachnie na cały dom.
Naprawdę!

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Owo chorowanie i wyzdrawianie nasunęło mi mnóstwo refleksji.
O tym, że istotą życia jest przemijanie. Jak szybkie, nawet nie zdaję sobie sprawy. Jak poważne i nieodwracalne, też. Zafascynowało mnie, jak szybko moje ciało poddaje się chorobie - potem działaniu lekarstw - jak szybko i jak bardzo bez udziału mojej świadomości.
Wciąż się zmieniam.
Lubię żelki lukrecjowe, ale dziś jakoś nie mam na nie ochoty.
Kiedyś dawno słodziłam kawę, potem piłam bez cukru z mlekiem, teraz wyłącznie czarną.
Czy mogę z egoistyczną goryczą wykrzyknąć: "Tak mało o mnie wiesz!" i czy to w ogóle ma sens? Przypomina mi się scena z jakiegoś filmu, w którym pan przygotowuje dla pani kawę, a pani się wzrusza, że po tylu latach on jeszcze pamięta, że z cukrem czy tam że bez.
Albo z innego filmu, w którym z kolei pan się wzrusza, że pani od tylu lat nieodmiennie go pyta, czy słodzi tą kawę, bo przecież mogło mu się odmienić.
Kto ma rację, kto jest bliższy Prawdy?
Słodzić tą kawę czy nie?
Czy to, że nagromadzę pewną ilość podobnych faktów, nagromadzę wiedzę o aktualnych nawykach kogoś będzie świadczyło, że tą osobę dobrze znam?
To takie powierzchowne.

Idę tkać dywanik do mojej pięknej nowej kuchni, zresztą tkać to za dużo powiedziane, robię szydełkiem wystruganym z brzozowej gałązki i mam już pół wściekle kolorowego chodniczka z resztek. Albo z niepotrzebnych sweterków i sukienki kupionej za złotówkę, a która, jak się okazało, pogrubia.
Jeszcze nie wiem, czy będę w stanie z nim mieszkać na co dzień. Zobaczy się.

sobota, 23 stycznia 2016

Ojej, ojej.
Ponieważ moje dziecko miało mieć poważny zabieg chirurgiczny - jak w narkozie, to poważny, co nie? Zwłaszcza, że chodzi o dziecko, które znieczulenia ogólnego w życiu nie miało, ani podawanej dożylnie pyralginy nie miało, ani żadnych takich - więc ignorując objawy choroby, a raczej zażerając je reklamowanymi w telewizorze środkami, czekałam, aż przejdzie albo aż będę miała czas pochorować.
Więc kiedy przywieźliśmy do domu dziecko, które już przestało rzygać po narkozie i któremu tylko należało przypominać o terminowym braniu antybiotyku, wtedy odpuściłam.
Jak zachorowałam, to na maksa. Dwa dni nie wstawałam z łóżka. Pierwszego dnia przyjęłam doustnie szklankę wody i lekarstwa, a przełykanie śliny było zajęciem tyle wyczerpującym, ile bolesnym. Dryfowałam w półśnie po bliżej nie sprecyzowanych dziedzinach ułudy. Fajnie było.
Drugiego dnia zaczęło do mnie docierać fukanie Babci - że za jej czasów to nie do pomyślenia, że świnki i krówki i takie tam, niemniej jednak trzeba Babci przyznać, że mimo iż popsułam jej Dzień Babci, jednak uczyniła mi jajecznicę. Ogromną. Z dwóch jaj. Jadłam pół dnia.
Dziś wstałam. Ogarnęłam się. Oceniłam działanie uboczne antybiotyku - nie polecam Ospenu, nie polecam - po czym ruszyłam na oględziny dalszych okolic.
Wszędzie obraz nędzy, rozpaczy i rozpasania. Zlewy pełne niemytych naczyń, podłoga zadepkana, w łazience trudno znaleźć kosz na pranie, zasypany stertą rzeczy do prania. 
I to wszystko w ciągu tych dwóch - trzech dni?
Matkobosko. Wracam pod kołdrę.
Babcia mówi, że wszystkiego nie jest w stanie zrobić, i pewnie ma rację.
Sprzątam więc powolutku, małymi kroczkami. Zagnałam chłopaków do odkurzania.
Powieki mi skrzypią jak mrugam. 
Świat za oknem absurdalnie biały.
Cudny.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Wychowywanie dzieci to jest jednak trudna rzecz.
I właśnie sobie myślę, cholera, że robię to źle.
Jeju. Niczego już nie poprawię, nie spruję, nie zrobię od nowa. Na drutach albo na szydełku tak można, tutaj nie.
Szkoda.

Mogłabym teraz opowiedzieć zabawną historyjkę, jak to do syna dzwoni tatuś, rozmawiają, pytam potem Mańka, co tam (w nadziei, że na przykład dzwonił, bo chce odwołać następne spotkanie).
- Powiedziałem tacie, że zbieram na laptopa, że już mam pięćset złotych, bo na urodziny dostałem od babci i od Kuby, i razem z tym, co już miałem, mam teraz pięćset, a on mi poradził, które laptopy są tanie i dobre.
- A powiedział, że ci coś dołoży? Życzenia chociaż ci złożył?
- Nie.
Wzdycham.
- Mamo, co ty się tak przejmujesz? Ja już nic od niego nie chcę, wiem, jak jest.
Akurat.
A może właśnie Maniuś wie, co mówi, może to ja się niepotrzebnie upieram, żeby zmusić faceta do pokochania syna, po którego narodzinach pił przez tydzień - więc nie ma co się dziwić, że data mu umknęła, prawda? I może pił z rozpaczy, nie ze szczęścia? I już chyba nic więcej nie mogę z tym zrobić.

Czuję się zmęczona. Tak, w poniedziałek rano. Jak każdy.

sobota, 16 stycznia 2016

Ukochana sałatka Maniusia (można mówić "Maniuś" na jedenastoletniego chłopaka?) to taka z makaronu ryżowego i paluszków surimi.
- Mogę ci jakoś pomóc, mamo?
- Tak. Wyjmij z lodówki jogurt grecki i majonez, i włóż do tego kubka dwie łyżki jednego i drugiego - odpowiadam znad siekanego drobno czosnku.
Maniuś otwiera lodówkę.
- Śmietanę i co?
- Nie śmietanę, jogurt grecki i majonez.
Dalsze siekanie przerywa mi pytanie Maniusia:
- A łyżki mogą być nie od kompletu?
No, tak. Na stole mam słoik majonezu, kubek jogurtu i kubek, do którego Maniuś wkłada dwie stołowe łyżki, nie od kompletu.
Dorasta, czy co?

piątek, 15 stycznia 2016




Wlazło mi to to głowy i tak siedzi. Głowę mam nieswoją, zakatarzoną, zasmarkaną, więc niech mi przynajmniej na pociechę młoda dziewczyna męskim głosem zaśpiewa.
Jeju, też kiedyś byłam taka młoda, jarałam szlugi, nosiłam glany i śpiewałam męskim głosem. Co nie?
Ślisko jak jasny gwint, wczoraj bałam się jechać z chłopakami na basen, a sami też nie pojechali. Nawet nie mają do mnie żalu.
Syn mój starszy będzie lada chwila w wieku tej panienki na clipie, dziś kończy 11 lat, muszę upiec tort i przygotować przyjęcie dla kumpli jutro. Z tym katarem i połamanymi plecami w ogóle tego nie widzę.
Ale co tam. Zawalczę. Próbę podejmę. Żeby nie było!

czwartek, 7 stycznia 2016

...dla Niego obdarłam pewnego razu koguta z piór. Bo Pani Marysia, wegetarianka, Małżonka, nie mogłaby. I od Niego dostałam egzemplarz wspomnień z dedykacją "dla wnuczki mojego Przyjaciela Zdzisia".
A teraz sobie umarł. To znaczy nie teraz, jeszcze w zeszłym roku, roku śmierci. Informacje dochodzą  teraz, bo z daleka.
Panie Janie, rozumiem, że mieć 90 lat nie jest łatwo. Ale żal...

środa, 6 stycznia 2016

Pada śnieg.
Pierwszy tej zimy prawdziwy śnieg.
Od razu wszystko zwalnia.
Poza tym jest dziś święto, więc hura, nigdzie nie jadę, niczego nie muszę załatwiać, w ogóle wychodzić z domu nie muszę. Mało jest takich dni.
Pada śnieg, dachy już białe, i podwórko, i droga.
Żadnych śladów na drodze.
Niebo ma kolor nijaki, może nie ma nieba dziś, więc trzeba być ostrożnym -
Sikory przylatują na śniadanie, słoninka na starej wiśni przy kuchennym oknie, zawieszona na tyle sprytnie, że trzy koty przez trzy dni nie zdołały jej zdjąć i zjeść.
I jeszcze ta cisza. Kiedy pada śnieg, jest przecicho. Można nie wierzyć, że w ogóle istnieje jakiś świat poza.
Otulam się swetrem. Dopijam kawę. Dzień dobry.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Przepis na chrupiące śledzie:
1. Zrobić wigilijne śledzie
2. Wystawić na schody na strych
3. Przypomnieć sobie o nich teraz.
Zamarzły. Nie na kość, bo w cebulce, oleju i rodzynkach, ale owszem, chrupią. Pycha.
Generalnie spoko: mrozu osiemnaście stopni, samochód wczoraj jeździł. Dziś jedziemy do większego rangą miasta, kolejne podejście do leczenia w znieczuleniu ogólnym paszczy Maniusia.
Pogoda piękna.
Psy biegają po podwórku, całkiem żywe i zadowolone z życia.
Gęsi syczą, że zimno im w łapki, ojej. Kury marudzą.
Szron szroni.
Zima.

piątek, 1 stycznia 2016

Święta były zdecydowanie za krótkie i wcale nie prawda, że były w tym roku dłuższe. Jakoś tego nie zauważyłam.
Jak rzadko, spotkaliśmy się wszyscy - całe moje rodzeństwo z rodzinami, jaką kto posiada. Garnków wystarczyło, kołderek i kocyków też. I kieliszków do wina, i klocków do układania przez młodszą młodzież. I książek :)
Za to wczoraj byłam na prawdziwej imprezie sylwestrowej: koło gospodyń, organizator, zaprosiło mnie do pomocy. Więc razem z kołem gospodyń siekałam sałatki i lepiłam pierogi, razem roznosiłam flaczki i karkówkę, i razem tańcowałam. Razem biłam brawo po co ładniejszych piosenkach granych na żywo, razem piłam szampanskoje igristoje. Razem.
Wspólnota składa się z jednostek.
W szatni damskiej pomagam  młodemu człowiekowi odnaleźć kurtkę żony, z kołnierzem w panterkę. Okazuję mu dwie:
- Niech pan bierze, która ładniejsza - żartuję.
- Jaki "pan"? Przecież ja jestem Baśki Mazurkowej syn - obrusza się.
(dwa lata temu nie wiedziałam, która to Baśka Mazurkowa, teraz wiem)
Naprawdę cieszę się, że dożyłam aż tutaj.