sobota, 23 stycznia 2016

Ojej, ojej.
Ponieważ moje dziecko miało mieć poważny zabieg chirurgiczny - jak w narkozie, to poważny, co nie? Zwłaszcza, że chodzi o dziecko, które znieczulenia ogólnego w życiu nie miało, ani podawanej dożylnie pyralginy nie miało, ani żadnych takich - więc ignorując objawy choroby, a raczej zażerając je reklamowanymi w telewizorze środkami, czekałam, aż przejdzie albo aż będę miała czas pochorować.
Więc kiedy przywieźliśmy do domu dziecko, które już przestało rzygać po narkozie i któremu tylko należało przypominać o terminowym braniu antybiotyku, wtedy odpuściłam.
Jak zachorowałam, to na maksa. Dwa dni nie wstawałam z łóżka. Pierwszego dnia przyjęłam doustnie szklankę wody i lekarstwa, a przełykanie śliny było zajęciem tyle wyczerpującym, ile bolesnym. Dryfowałam w półśnie po bliżej nie sprecyzowanych dziedzinach ułudy. Fajnie było.
Drugiego dnia zaczęło do mnie docierać fukanie Babci - że za jej czasów to nie do pomyślenia, że świnki i krówki i takie tam, niemniej jednak trzeba Babci przyznać, że mimo iż popsułam jej Dzień Babci, jednak uczyniła mi jajecznicę. Ogromną. Z dwóch jaj. Jadłam pół dnia.
Dziś wstałam. Ogarnęłam się. Oceniłam działanie uboczne antybiotyku - nie polecam Ospenu, nie polecam - po czym ruszyłam na oględziny dalszych okolic.
Wszędzie obraz nędzy, rozpaczy i rozpasania. Zlewy pełne niemytych naczyń, podłoga zadepkana, w łazience trudno znaleźć kosz na pranie, zasypany stertą rzeczy do prania. 
I to wszystko w ciągu tych dwóch - trzech dni?
Matkobosko. Wracam pod kołdrę.
Babcia mówi, że wszystkiego nie jest w stanie zrobić, i pewnie ma rację.
Sprzątam więc powolutku, małymi kroczkami. Zagnałam chłopaków do odkurzania.
Powieki mi skrzypią jak mrugam. 
Świat za oknem absurdalnie biały.
Cudny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz