sobota, 20 czerwca 2015

Siedzę w grządkach, między marchewką a burakami. Medytuję albo myślę o różnościach, zależy. Czasami tak, czasami tak. Fajnie jest w grządkach, cisza i spokój. 
Nadchodzi Bebunio.
- Co robisz, mamo? A, marchewkę pielisz. Mogę ci trochę pomóc? Daj mi tą dziabkę, trochę tu podziabię. O, to jest chyba badylek? Jeśli się nie mylę, skrzyp? Rozumiem, że trzeba go wyrwać. Mocno się trzyma. Ma długi korzeń! Ciągnę z całej siły!
I ciągnie, jak dziadek rzepkę. Wyrywa, wpada pupą w buraki.
- Synu, uważaj, bo zniszczysz rośliny!
- Sorki, buraki - podnosi się, otrzepuje tyłek. Dziabie jeszcze trochę między rządkami marchewki, potem idzie posilić się w truskawki, potem, że ma już dość i jedzie na wieś.
Śmieszny ten mój syn. Przeprosił buraki.

Kilka dni temu do moich synów przyjechali koledzy. Poczęstowałam ich koktajlem z truskawek, ozdobionym zsiadłym mlekiem. Piękna rzecz, i smaczna jak rzadko.
Słyszałam przez okno, jak Maniuś instruował kolegów:
- Szklanki możecie zostawić tutaj. Jak wam smakowało, to idźcie do mojej mamy i powiedzcie, że było pyszne. A jak nie smakowało, to tylko idźcie podziękować.

Mam nadzieję, że sam też tak potrafi. Podziękować albo powiedzieć, że było pyszne.

piątek, 12 czerwca 2015

Zdenerwowałam się. 
Mam w planach remont pokoju, trzeba kupić farbę. Lamówkę do firanek.
Składki na koniec roku szkolnego poopłacać.
Konewki, dwie: mniejszą i większą, kupuję od początku wiosny. I wciąż na balkon biegam z butelką, którą muszę napełniać w łazience na dole, bo w tej górnej pod kran się nie mieści. A warzywa na ogrodzie podlewamy z wiadra.
Kiedy robiłam niezbędne przelewy, zobaczyłam, że właśnie mija termin opłaty za wywóz śmieci.
Nigdy (przynajmniej przez najbliższe nigdy) nie będę czuć się na tyle bogata, żeby kupić sobie trampki, których naprawdę potrzebuję.
Więc się zdenerwowałam i kupiłam. I już. 
Sory, dzieci, lodów w niedzielę nie będzie.

Udało mi się wczoraj złożyć ten wniosek o dopłaty w Agencji RIMR. Niezupełnie dobrze wypełniony - poprawiałam na miejscu - ale mapki oznaczane Maniusiowym brokatowym długopisem zostały docenione.

Mam mnóstwo do zrobienia. To się chyba nazywa szczęście.

środa, 10 czerwca 2015

Rozłożyłam na podłodze wszystkie papiery i wypełniłam wniosek o dopłaty dla rolników. W jedne trzy godziny,wliczając przerwę na kawę (i francuskie ciasteczka z Lidla, pycha, pychunia!!!). Oczywiście wypełniłam wniosek źle,co zauważyłam o dwie godziny za późno. Ale składam broń.Trudno. Będę wzywana do wyjaśnień, dlaczego trwały użytek zielony na działce o numerze tysiąc pięćset sto dziewięćset w zeszłym roku miał wielkość 0,68 ha, a teraz tylko 0,65. Bo tak mi pasowało do obliczeń, proszę państwa. Albo: Dziadzisław się rozpędził i trochę za dużo łąki podorał. Wszystko jedno.
Grunt, że Bebunio przyjął dwie szklanki koktajlu truskawkowego na zsiadłym mleku i teraz śpi.

wtorek, 9 czerwca 2015

Rozpłakałabym się z wdzięczności i zmęczenia, ale nie mam siły. Zjem krówkę i porelaksuję się dobrze płatną pracą. Nic tak nie relaksuje, jak świadomość zarabiania pieniędzy.
Bebuniowa nóżka, ta naprawiona, na zdjęciu rentgenowskim taka śliczna. To działa! Pan doktor wszystko mi poobjaśniał i odtąd jestem prawie ekspertem od implantów korygujących poprzez zablokowanie zatoki stępu. Z tej radości umówiliśmy się na naprawienie drugiej stopy, pod koniec wakacji.
Tyle bólu, tyle cierpienia w tym szpitalu. Zdenerwowani rodzice, panie w rejestracjach rozkładające ręce, zmęczone dzieci. 
Bebunio bardzo dzielny. Spytał mnie rano, czy się wyspałam, bo starał się mniej kaszleć w nocy.
Starał się. Biedaczek. Dałam mu antybiotyk i ibuprofen i pojechaliśmy. Mój nowy samochód pali bardzo mało gazu, za mniej złotówek, niż bilety na busa.
W budce z bułami (bułanżerii?) pani sprzedająca:
- Pani nie bierze tych z pieczarkami. Nie wyszły im dzisiaj. Cebularze miód-malina, niech pani bierze cebularze.
Wzięłam. Dobre.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Mam chore dzieci.
Zarastający ogródek warzywny.
Rozgrzebaną robotę redakcyjną, do oddania w zeszłym tygodniu.
Nie wypełnione wnioski o dopłaty. Do oddania w tym tygodniu.
I trochę ginu lubuskiego, dobrze zmrożonego, ale bez lodu, za to z wodą gazowaną, plastrami cytryny, gałązką melisy i sokiem z kwiatów dzikiego bzu.
O ginie rozpisałam się najbardziej.
Jedno dziecko śpi, drugie się nudzi, co interpretuję jako symptomy zdrowienia.
Jedno dziecko nocami zamiast spać, kaszle okropnym, suchym kaszlem, męczącym od samego słuchania. Uśmierzamy go doraźnie to tym, to owym, lekarz stwierdził wirusa i przepisał antybiotyk. Kupy się to wszystko nie trzyma, cóż poradzić. Przejdzie - a w międzyczasie ulepimy ruskie pierogi dla wszystkich.To znaczy śpiącego dziecka nie będę do lepienia nakłaniać, niech śpi.
Jutro pojedziemy do stolicy cebularzy, wyjąć szwy z naprawionej nogi. Mam przywieźć pół bagażnika cebularzy, pół bagażnika kulebiaczków i pół bagażnika pieczarkowców. Nigdzie indziej nie można dostać takich pysznych, no, chyba, że w Kazimierzu.
Tymczasem akacje i piwonie kwitną jak szalone.
I dziki bez.
I róże.