czwartek, 27 września 2018

Leżę. Na boczku. Myślę.
O górach i dolinach, o tym, że być może umrę niedługo i moje dzieci zostaną sierotami, o szlafmycy do uszycia, na co nie mam siły, o nieumytych oknach, za to umytych szafkach w kuchni, o cukierkach i wątróbce, i tak dalej, i tak dalej.
W pole mojego zasnutego rzeczami dalekimi widzenia wchodzi Maniek. Maniek jest długi i chudy i ma dziecięco-nastoletnią twarz, a teraz w dodatku wyczynia rozmaite grymasy, wygląda przy tym co najmniej pociesznie, nie sposób się nie uśmiechnąć.
- Nareszcie! - na widok mojego bladego uśmiechu Maniek wzdycha z ulgą i już go nie ma, pospieszył do swoich ważnych spraw.
Takiego mam syna.

środa, 26 września 2018

Muszę przyznać, że kiedy moi chłopcy  wczoraj wieczorem zaczęli się bić - kamień spadł mi z serca. Pomyślałam: uff, jednak są normalni! - a potem poleciałam ich rozdzielać, oczywiście.
Bałam się, że w tych zawirowaniach chłopcy się zgubią. I tak mają trudno, nie jestem na bieżąco w szkolnych sprawach i nie pamiętam dzisiejszej daty, i nie napisałam usprawiedliwienia, zapomniałam. I tak mają trudno, bo chcący czy niechcący moja choroba na bardzo wielu płaszczyznach wdarła się na pierwszy plan. I tak mają trudno, bo tatusiowi nie przyjdzie do głowy, że mógłby pobyć dla synów jakoś bardziej.
A ja niby nie powinnam narzekać, bo teraz jestem w domu całe dwa tygodnie.
Zimno mi w głowę, więc noszę zwędzoną synom czapkę.
Rzeczą, o której nie umiem napisać, jest to, co mnie spotyka ze strony ludzi. Oprócz życzliwości, tego pytania, jak się mam, tych życzeń zdrowia i zapewnień, że wszystko będzie dobrze - konkrety. Nauczycielka kupiła dresy mojemu synowi, "bo ja chyba nie za bardzo mam czas i ochotę chodzić po sklepach". Pani z opieki, pofatygowała się osobiście: spisać wywiad i przyznać zasiłek na leki i nutridrinki. Koleżanka A... i tak dalej, i tak dalej. Nie pojmuję, ale akceptuję. Zwłaszcza, jak mi ktoś powie, że przecież chodzi o dzieci.

sobota, 1 września 2018

Odbarczenie (łac. decompressio) - postępowanie medyczne mające na celu zmniejszenie ciśnienia wywieranego na jakikolwiek narząd z zastosowaniem różnych sposobów, np. nacięcie lub nakłucie (punctioosierdzia w celu ewakuowania zgromadzonej w worku osierdziowym krwi.
Tak mówi Wikipedia o tym przyjemnym w istocie zabiegu, podczas którego raz prawie zemdlałam, a innym razem udało mi się zemdleć skutecznie.
Więc przy kolejnej okazji odbarczania moi przystojni kardiolodzy pytają mnie co chwila, jak się czuję. No, dobrze się czuję, świetnie, a jak mam się czuć? Właśnie: jak?
Patrzę, jak to wszystko wygląda: mam rozłożoną na piersiach chirurgiczną chustę, całą we krwi. Zakrwawionymi dłońmi w niebieskich rękawiczkach piękny, brodaty kardiolog wyciąga strzykawką krwisty płyn z mojego osierdzia. Doktor L. nieopodal liczy napełnione krwią strzykawki. 
- Jak się czujesz? - pyta.
- Świetnie - uśmiecham się szeroko, w moich żyłach wciąż krąży "głupi jaś". - Jak na wczasach w Bułgarii!
Nigdy nie byłam w Bułgarii.
Następnego dnia doktor L. anonsuje mi ordynatora onkologii. Sympatyczny człowiek, owszem, ale gdzie mu tam do doktora L.
- Bo widzisz, zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, a teraz powinnaś przenieść się na onkologię.
- Muszę? Tu jest fajnie!
- Musisz.
-Tam na pewno będzie nudno, wolę tu! Tu mi się podoba!
Doktor L. przełyka śmiech.
- Tak, kardiologia w tym szpitalu jest na bardzo przyzwoitym poziomie.
- Dobrze już, dobrze, zbieram się. Doktorze L., bardzo dziękuję za wszystkie "sercowe przygody". Cieszę się, że mogłam je przeżyć w pańskim towarzystwie.
- Nifka, my się nie musimy żegnać. Trzymaj się dziarsko, tak, jak tutaj, a wszystko będzie dobrze.
No, to trzymam się. Nie wiem, czy dziarsko, wszak żadna ze mnie bohaterka. Miałam niedawno męską rozmowę z ordynatorem onkologii, moim lekarzem prowadzącym, po której byłam jeszcze bardziej dowcipna, błyskotliwa i zabawna - odwiedziła mnie Babcia - bo napędzał mnie ból, strach i żal.
Ale póki co żyję. Mniej więcej raz w tygodniu idę do kardiologów na kontrolę, tyle, że opiekę nade mną przejęła doktor Izabela. Super kobietka i specjalistka od echa serca.
A kiedy po miesiącu leżakowania w szpitalu dostałam wreszcie przepustkę do domu, udałam się do kardiologów po zwolnienie i żeby się pochwalić. W pokoju lekarskim zastałam tylko tego opalonego, jak prosto z Majorki. Zrobił minę, jakby zobaczył ducha:
- Ooooo.... To pani???
No, ja. Wciąż żywa, w sukience, umyta i uczesana. Powiedział, że wyglądam doprawdy wspaniale. Doprawdy nie wiem, co o tym myśleć, więc nie myślę.