wtorek, 28 lutego 2017

Jak rosną moi chłopcy
Opowieść pierwsza:
Maniek przynosi ze szkoły zawiadomienie o planowanej wycieczce na Dzień Dziecka. Jest to jednodniowy wyjazd do parku rozrywki, dwieście kilometrów stąd, za 120 zł. Mam pokwitować odbiór informacji i zgłosić chęć udziału dziecka.
- A chcesz jechać? - pytam.
- Oj, mamo. Do parku rozrywki? Za te pieniądze, to możemy sobie gdzieś pojechać zwiedzać Polskę.

Opowieść druga
- Wiesz, mamo, bo na gazetce szkolnej na korytarzu był napis: "MĄDRYM BYĆ TO WIELKA SZTUKA, ALE DOBRYM - JESZCZE WIĘKSZA", i myśmy z chłopakami go trochę przerobili - to znaczy pomysł był Bebunia, a wykonanie wspólne. Teraz jest taki napis: "MĄDRYM BYĆ TO WIELKA SZTUKA, ALE DOBRE JA SZCZE WIĘKSZYM".
Padłam.
Czekam na wezwanie do szkoły.

piątek, 24 lutego 2017

...a dziś jest mi smutno, bo w nocy nasze domowe psy uśmierciły naszego domowego kota.
Rudasek był taki mądry, czasami sypiał w stodole i przychodził rano pachnący sianem, na śniadanie. Podchodził do drzwi i miauczał, żeby go wpuścić.
Tak cudnie wskakiwał mi na kolana, a kiedy mu się znudziło na kolanach, przemieszczał się na kark.
Tyle czasu już u nas był! Co odwaliło psom? wiosna? Jakiś dziki, marcowy zew, żądza krwi?  To już nie miały na co polować, tylko na domowego kota?
I co ja mam z tymi psami teraz zrobić, jak do nich przemówić?
Chce ktoś psa? (ale to akurat nieprawda, nikomu nie oddam domowego psa, żadnego).
Żal mi Rudaska.
Został jeszcze Pasztet i Tygrys, ale to już nie to samo.
Amięski też już pół roku nie widać i pewnie też jest to sprawka psów (Amięska, kiedy jej się nasypało karmy, podchodziła i pytała z wyrzutem: "A mięsko?").
Dzień piękny, owszem. Pada deszcz.

czwartek, 23 lutego 2017

(uwaga - notka zawiera lokowanie produktu)

Przeglądam fejsbuka. Przez ramię zagląda mi Bebunio.
Oglądamy zdjęcia owieczek ze znajomego gospodarstwa agroturystycznego.
- Śliczne, prawda? Musimy tam latem pojechać i obejrzeć je na żywo.
- Koniecznie - zgadza się Bebunio.  - Gdzie to jest? Puszczykówka - czyta. - Jaka ładna nazwa: nie zawiera litery "r"!

Już prawie rok jeździmy do logopedy ćwiczyć wymowę tej głoski.

wtorek, 21 lutego 2017

No, i rozpuściło się. Widać wreszcie trawę, dziwnie brunatnożółtą. Do asfaltu prowadzi rzeka żużlowego błota.
 Powzięłam wczoraj nieśmiały zamiar, ażeby umyć samochód, ale nim zdołałam zamiar wprowadzić w czyn, czyli nim dojechałam do domu, chlust brudnej wody na boczne szyby, kiedy omsknęło mi się koło na zamarzniętej koleinie, uświadomił mi bezsensowność przedsięwzięcia. 
W nocy deszczyk wyrównał umaszczenie ochronne na karoserii - i niech będzie.
U synów odkrywam ogromne pokłady niewiedzy i brak fundamentów. Jak udało się jednemu z lepszych uczniów - Mańkowi - przemsknąć dwa lata nauki języka rosyjskiego bez umiejętności płynnego czytania prostego tekstu z podręcznika?
Tłumaczy mi się, że literki mu się mylą.
Moja wina też, bo ograniczałam się w szeroko pojętym ostatnim czasie do sprawdzania odrabialności prac domowych i marudzenia po wywiadówkach, że mógłby się bardziej wziąć. Bo mógłby.
Zgroza, po prostu zgroza, na jakim poziomie jest edukacja. A przed nami jeszcze dobra zmiana w postaci reformy; nie mogę się doczekać.
Innymi słowy - po szkole mamy w domu nauczanie domowe.
Czasami myślę, że wolałabym jednak chodzić do pracy ;)

poniedziałek, 20 lutego 2017

...i ciągle, ciągle coś się dzieje. To się chyba nazywa: życie. Rozmaite wątki rozplatają się w absolutnie niekontrolowanych kierunkach a ja, w środku albo i nie w środku, czasami gdzieś zupełnie na poboczu, patrzę, jak mnie te wątki opływają i robię, co trzeba. Albo co mi się wydaje, że trzeba.
Na ten przykład w sobotę w szkole jest zabawa karnawałowa z wodzirejem, czyli zabawiaczem dzieci. Wodzireja kilkakrotnie widziałam w akcji, jest mistrzem. 
Mam być asystentką wodzireja, krótko mówiąc. Przez cały czas spychałam to ze świadomości, ale dłużej chyba się nie da i oto stoję w obliczu konieczności przygotowania dla siebie stosownego stroju i przyjęcia na siebie tej doniosłej roli.
Nie, no, spoko, dam radę. Jasne.
Potem wiosenny remont w domu: gdy tylko skończy się sezon grzewczy trzeba naprawić komin i zrobić malowanie wszystkiego - umiem malować, już co najmniej raz to robiłam - i przy okazji położyć normalne podłogi tu i ówdzie (i ocieplić dom, i zmienić dach, i zaadaptować strych). Tej reszty nie bardzo umiem.
Wielkanoc.
Sanatorium Bebunia.
Letni wyjazd nad morze, chociaż na chwilę. Obiecałam dzieciom morze, jeśli poprawią oceny, bardzo byłam niemądra. Bo teraz to ja sprawdzam, czy wszystkie lekcje odrobione i czy do sprawdzianów przygotowani, i jeszcze będę musiała wlec ich za to nad morze.
Maniek coś przebąkuje o giełdzie minerałów.
Nie mam butów na wiosnę i Maniek solidarnie też, bo wyrósł.
Dziś zebranie stowarzyszenia, którego jestem pobocznym i niechętnym członkiem, i bardzo chciałabym się z tego wypisać, ale sprawa jest trudna, bo chcą mnie zrobić prezesem. Na siłę! Skoro ja nie mam zamiaru, nie mam czasu, nie mam nic. Serca nie mam do tego.
Sukienka w połowie uszyta i trzy zaczęte chodniczki.
Jakoś tak.

niedziela, 12 lutego 2017

Właśnie upiekliśmy z Bebuniem ciasteczka.

Ciasteczka robi się z twarogu, masła/margaryny i mąki – mniej więcej w równych proporcjach, dodaje się jeszcze szczyptę soli i proszek do pieczenia, wszystko trzeba wyciachać nożem, zagnieść, schłodzić, wałkować, wycinać szklaneczką i nadziewać dżemem, takim, którego akurat się ma najwięcej. Piec w wysokiej temperaturze – nawet 240 stopni, po upieczeniu posypać cukrem pudrem. Niestety podczas pieczenia dżem wypełza na blachę i się przypala.
- Super ciasteczka upiekliśmy! Dzięki, mamo, że nauczyłaś mnie je piec. Fajnie tak coś zrobić razem, wtedy są najlepsze efekty! - syn mój Bebunio jest bardzo uspołeczniony, na pewno nie ma tego po mnie. - Zrobiliśmy to razem, to nasze wspólne dzieło!
- I wuja – dodaję lojalnie. - Wuj otwierał słoiki z dżemem.
- I moje – dodaje Maniek. - Pomagałem ci ciachać to wszystko nożem, jak ci się ręka zmęczyła.
Jeju. Nasze wspólne dzieło: ciasteczka.
Myję blachę, kuchenne blaty, podłogę, Bebunia i myślę, że jednak wolałabym te ciasteczka robić sama – ale wtedy nie byłoby, hm, efektu.
Niestety.
Kiedy wczoraj przywoziłam chłopców z harcerskiej zbiórki, nieoczekiwanie wpadłam w poślizg. Była to mała wsiowa uliczka, uroczo zaśnieżona i oblodzona, wszystkie są takie oprócz krajowej dziewiętnastki, więc jeżdżę po tym cały czas, żadna to dla mnie nowość, aż tu nagle ziuuu – i nie wiadomo, hamować, nie hamować, odbiłam w lewo, bo przy prawej stał samochód, i znalazłam się w polu, w ubitym, zlodowaciałym śniegu, na którym mój samochód po prostu się zawiesił.
Ojej.
Na szczęście z pobliskiej zagrody natychmiast przybyło ku nam dwóch panów z łopatą, odkopali, wypchnęli, i nie muszę w polu czekać na odwilż.
Wyciąganie samochodu z zaspy to nie jest rzecz, którą można wykonać samodzielnie. Choćbym nie wiem, jak bardzo chciała.
Po kilku godzinach w zupełnie innym miejscu natknęłam się na samochód, który zawisł na poboczu, bo mijał się z ciężarówką. Zatrzymałam się z czystej wdzięczności za pomoc, której niedawno doświadczyłam; czułam się w obowiązku odpłacić przynajmniej zainteresowaniem. Zainteresowanie zaowocowało przynajmniej tym, że zaraz zatrzymał się ktoś kolejny i następny, i czterech chłopa bez trudu przestawiło zawiśnięty samochód na właściwe tory.
Bo czasami nawet dwie osoby nie wystarczą.
Jesteśmy sobie potrzebni. My ludzie, sobie nawzajem.

Miłej niedzieli!

PS Maniek zabiera się za czytanie lektury szkolnej "Ten obcy". Wziął do ręki, przejrzał, przeczytał wstęp.
- A  miałem nadzieję, że to będzie coś o kosmitach - wzdycha.
:)

wtorek, 7 lutego 2017

Przepiękna pogoda. Mroźno, wietrznie, padająco, usypująco zaspy - nierychliwie, ale wytrwale. Zima jak się patrzy.
Na kolanach mości mi się kot i mruczy, że chyba we wsi słychać. 
Nie było mnie wczoraj w domu bardzo długo, bo jak zawiozłam dzieci rano do szkoły, tak i z dziećmi wróciłam, ale tylko na chwilę, bo zaraz musiałam zawieźć Bebunia do logopedy. Rano, kiedy szłam do samochodu, odśnieżyłam dróżkę od domu do drogi, ale niespecjalnie dokładnie, bo spod śniegu wyzierał czysty lód, a z dwojga złego lepiej chodzić po śniegu niż po lodzie.
Kiedy wróciliśmy od logopedy i z drobnych zakupów, trzeba było robić obiad i odrabiać lekcje, i zaraz zrobiło się ciemno. 
Więc kiedy wieczorem szłam doić krowę, śnieg wpadał mi do chodaków. Nie odgarnęłam ścieżki i zapomniałam pogonić chłopców, zrobiliby to z przyjemnością.
Ale cóż.
Wydoiłam krowę, nalałam ciepłego mleka pieskom, pospuszczałam je z łańcucha.

Chłopcy na fali zeszłorocznego sukcesu Mańka chcą wziąć udział w konkursie literackim dla dzieci i młodzieży. Bunio zaczął od wymyślenia pseudonimu: "Zwykły człowiek".
Maniek napisze fantastykę, bo "takie rzeczy łatwiej jest pisać".
No, zobaczymy.

piątek, 3 lutego 2017

Wstaję rano, a tu zupełnie nowy śnieg. I mgła, mgła, mgła, mleczna białość. Dźwięki ze świata niewiarygodne, wszystko słychać niby daleko, a blisko.
Wszystkie gałązki, szpilki na sosnach, płoty - ocukrzone obficie śniegiem; jak w tym wszystkim uroczo wyglądają sikoreczki pałaszujące śniadanie.
Kot - ale to już w domu - natychmiast, kiedy tylko usiądę, wskakuje mi na kolana, nie bacząc, czy akurat piję herbatę, czy nie. Wczoraj, kiedy obierałam ziemniaki i na kolanach było mu niewygodnie, wskoczył mi na plecy. I siedział, i pomrukiwał.
Zmiksowałam twaróg z miodem, olejem lnianym i cynamonem. Jeju, jakie to pyszne!
Kiedy tak patrzę za okno, w tą miękką białość niezmierzoną, zapominam o planach na dziś - coś miałam robić, oczywiście, ale nie pamiętam, co.
Zobaczy się.