sobota, 19 grudnia 2015

Najogólniej: przygotowujemy się do Świąt. Miało być fajnie, ułożyłam sobie taki mały grafik, co kiedy; nabyłyśmy z Babcią większe garnki.
 Podczas Świąt ma być nas siedemnaścioro sztuk, a na co dzień jest pięć w porywach do siedmiu.
Więc wszystkie plany się sypią, wciąż dochodzą jakieś nieprzewidziane okoliczności, które trzeba jakoś oswajać. Na przykład do niedzieli miałam mieć dom na błysk, tymczasem jest sobota i wszędzie jest totalny bałagan, gdyż wujowi zachciało się pomalować ścianę, wyniósł wszystko z jednego pokoju do wszystkich pozostałych i pojechał na urodziny do Albercika.
Będzie pani zadowolona. No, jasne.
Tymczasem szast-prast i mam doskonałą kurteczkę, a nawet dwie. I trzy szaliczki, z których każdy jest bardziej mój. I jest mi z tym dobrze :)
Miałam napisać jeszcze dużo, dużo, ale poranna kawa mi się skończyła, a ja zamyśliłam się o blogowych znajomościach i o tym, że istnieję w blogowym świecie niewiarygodny kawał czasu.
Poznałam dzięki temu kilkoro wspaniałych ludzi. Uśmiecham się teraz do Was :)

czwartek, 10 grudnia 2015

Dobrze jest.
W przerwach między dramatycznymi wydarzeniami po prostu spokojnie sobie żyjemy.
Dowiedziałam się o istnieniu szydełka tunezyjskiego, które już prawie-prawie wymyśliłam. Otóż nie muszę wymyślać, już jest, a właśnie czegoś takiego potrzebowałam.
Poza tym boli mnie gardło, więc leczę się czekoladą (chyba po prostu potrzebuję energii, zwłaszcza, że jeszcze na basen musimy dziś jechać).
Ot, nudna notka, bo są czasami nudne dni :)

niedziela, 6 grudnia 2015

bo to nie jest tak, że jeśli coś się nie układa po mojej myśli, wpadam w otchłań rozpaczy i świat mi się kończy. Miałam w sobie mnóstwo żalu, rozczarowania i poczucie osamotnienia w konfrontacji z problemem, który mnie przerasta. No, ale: kiedy wracaliśmy do domu radio w samochodzie grało bardzo głośno, a my jeszcze głośniej śpiewaliśmy różne dziwne piosenki, od Kryzysowej narzeczonej począwszy.
Wieczorem obejrzeliśmy Małego Księcia. Chłopcy powiedzieli, że fajny, część przedrzemałam obłożona chłopcami i kocem.
Nad ranem ledwo zdążyłam przypomnieć sobie, że dziś Mikołajki. Wsunęłam pod poduszki po czekoladzie i przedrzemałam jeszcze godzinkę.
Potem przekomarzałam się z Bebuniem, że ta czekolada należy się mnie, bo była pod moją poduszką i to nic nie znaczy, że Bebunio akurat spał w moim łóżku. Z udawanym bólem serca przyznałam, że pyszna ciasteczkowa czekolada należy się jednak jemu.
Potem było śniadanie i różne śmichy-chichy.
Potem przyszłam pościelić łóżka. Moje rozgrzebane jak nie wiem, co, że ten Bebunio chociaż kołdry nie położy równo -
Pod poduszką znalazłam mleczną czekoladę, z tych, które chłopcy dostali od ciotki i schowali na potem.
Więc oczywiście skakałam z radości, a teraz ryczę. Dawno nie dostałam tak pięknego prezentu!

sobota, 5 grudnia 2015

Niespodzianie i znienacka ojciec moich dzieci postanowił przystąpić do realizacji wyznaczonych przez sąd spotkań z dziećmi. O czym poinformowała mnie telefonicznie pani kurator, która zgodnie z orzeczeniem sądu powinna nadzorować pięć pierwszych spotkań.
OK. Przez cały wieczór oswajam Maniusia: że powinien spotkać się z ojcem, dać mu szansę na nawiązanie relacji, że to tylko kilka godzin, takie tam. 
Maniuś nie jest dzieckiem, niedługo skończy jedenaście lat. 
- On właściwie nigdy nie był dla mnie jak ojciec - broni się Maniuś, który doskonale wie, jak powinien zachowywać się ojciec w stosunku do syna: widzi to, kiedy ma okazje zobaczyć Bebunia z tatą.
Przyjeżdża ojciec. Widzi przestraszoną, zdezorientowaną, pełną sprzecznych emocji twarz Maniusia.
- Jak ty wyglądasz? Jesteś jakiś dziwny! Nienormalny! Nie mam ochoty znosić twoich humorów! Nie wiesz, jak powinieneś się zachowywać? Spójrz na Bebunia! On potrafi, a ty nie? Co ty w ogóle potrafisz?
- Wszystko, co trzeba - Maniuś to człowiek honoru.
- Nie pyskuj! Ojcu należy się szacunek! Wsiadaj do samochodu, ale już!
- Nie podoba mi się, że na mnie krzyczysz.
Próbuję załagodzić sprawę, ale niechcący dolewam oliwy do ognia, Maniuś obrzucany obelgami przez ojca odwraca się i ucieka w stronę domu, ale dobiega tylko do trawnika, na którym przysiada i wybucha płaczem.
Biegnę za nim, przytulam, głaszczę, uspokajam. 
Tatuś idzie ku nam.   
- Świetnie go wychowałaś! To wszystko twoja wina! Czego się nie dotkniesz, wszystko spieprzysz! I masz: syneczka! Rzygać mi się chce, jak na was patrzę!
Odjeżdżają.
Pani kurator czeka pod domem tatusia, będzie nadzorować przebieg spotkania z Bebuniem.
Dzień nie jest najgorszy, bo żeby zniwelować napięcie sprzątamy, gotujemy, pierzemy, pieczemy.
Potem jadę po Bebunia. Dużo sobie obiecuję po spotkaniu z panią kurator, porozmawiam z nią, niech mi powie, uspokoi, co mam robić? Jak zająć się Maniusiem?
Podjeżdżam pod dom.
Pani kurator to drobna dziewczynka w dżinsach i pikowanej kurteczce, ze skłonnością do tycia. Ma ze dwadzieścia lat, miły dziewczynkowy uśmiech.
Nie wiem, o czym chciałam z nią rozmawiać. Nie wiem.
Następne spotkanie za miesiąc. Nie muszę nakłaniać Maniusia.