niedziela, 30 sierpnia 2015

- Bo ty się bardziej przejmujesz jego głupią krzywą nogą niż moim skaleczonym palcem! I muszę mu  we wszystkim ustępować, bo on przecież jest "bardzo chory"! Chyba już zapomniałaś, że masz jeszcze mnie! 
- Nie, Maniusiu, nie zapomniałam. We wtorek zabieram cię do dentysty :)
Biedny chłopiec. Czuje się zaniedbany. Chyba powinnam mu upiec sernik...

piątek, 28 sierpnia 2015

Siedzę na parapecie okna w końcu korytarza, piję kawę w papierowym kubku z automatu na dole. Korytarz i moje okno jest na szóstym piętrze, mam więc przepyszny widok na dachy starego miasta. Tam, na lewo, widać zamek i blanki baszty. Na prawo - wieżę z kogutkiem przy katedrze. Wszędzie mnóstwo drzew, w tle pudełka bloków.
Jestem w szpitalu, czekam, aż mi oddadzą Bebunia, wzięto go na blok operacyjny już półtorej godziny temu. Naprawiamy drugą nóżkę.
Niby wszystko miało być tak samo; przecież trzy miesiące temu tu byliśmy, z prawą nogą, teoretycznie mamy przed sobą bezpieczną powtórkę. Praktycznie nic nie wygląda tak samo, nawet procedura przyjęcia na oddział przebiegła niepokojąco inaczej. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. 
Och, wiem, nie jestem ślepa: widzę, wiem, że w porównaniu z innymi pacjentami mój syn jest właściwie całkiem zdrowy. Nie grozi nam seria operacji, jak małemu Antosiowi z ósemki, i nie będziemy musieli zmieniać stylu życia, jak Kuba z naszej sali (jeszcze nikt mu nie powiedział, że operacja kolana oznacza wykluczenie z zawodowego uprawiania piłki nożnej. Kuba ma czternaście lat i biedną, zahukaną matkę, o którą bardzo się troszczy, ale największą jego miłością jest gra w nogę). 
Właściwie nie mam się o co martwić, jest dobrze, a i widok mam przepyszny.
Z windy - bo w moim końcu korytarza jest wejście do windy - wychodzi lekarz, idzie szybko, jest lekko przygarbiony. Mija mnie i dopiero po kilku krokach odwraca się i mówi: "wszystko dobrze", 
To on wykonał dziś sześć zabiegów, ostatni w kolejce był mój syn.
Zidentyfikował mnie jako Bebuniową mamę. Owszem, widujemy się w przychodni co kwartał od paru lat, ale przecież takich pacjentów ma setki.
Powiedział, że jest dobrze. Co za ulga.
Przy windzie zatrzymuje się kobieta z chłopcem na wózku. Wózek na oddziale ortopedii to standard, jednak chłopiec jest taki drobny i nóżki ma takie chudziuteńkie, że chyba dla niego osobiście taki wózek to też standard. Czekają na windę i dyskretnie nie zauważają, że się totalnie rozkleiłam: płaczę i szukam po kieszeniach chusteczki.
Znalazłam.
- Proszę się nie przejmować - wyjaśniam. - Lekarz, który operował mojego syna właśnie powiedział, że wszystko dobrze, i schodzi ze mnie całe napięcie.
- Ach - uśmiecha się kobieta wyrozumiałym uśmiechem, ukształtowanym przez własne niespokojne oczekiwania, troski, momenty ulgi.  - Pewnie coś skomplikowanego?
- Nawet nie - przyznaję. - Ale jednak zawsze trochę się człowiek denerwuje - uśmiecham się, już się ogarnęłam, powycierałam.
- Tak, rozumiem - widać w jej twarzy, słychać w jej glosie, że sama przeszła przez to nie raz.  - Zdrowia życzymy - właśnie podjechała winda, drzwi się rozsuwają. 
- Dziękuję. Nawzajem wszystkiego dobrego!
Drzwi windy zamykają się za nimi, przemieszczam się powoli do naszej sali, czekam na pielęgniarkę, która pojedzie ze mną odebrać z sali pooperacyjnej naprawionego Bebunia.
- Byłeś grzeczny? - pytam, pomagając mu się przenieść z łóżka blokowego na oddziałowe.
- Mamo, przecież spałem! - śmieje się. Już jest mój. Wszystko dobrze.

niedziela, 23 sierpnia 2015

My, dzieci ze wsi, w McDonaldzie. Zachciało nam się amerykańszczyzny.
Wchodzimy, wszystko ładnie-pięknie, tu na ścianie menu, tam kasy. Studiuję rodzaje serwowanych kaw. Bunio ciagnie mnie za rękaw.
- Ale dlaczego trzeba zamówić order?
Nad kasami wielki napis: ZAMÓW   ORDER

(ale obyło się bez)

dzieciory

- Bunio, trzeba ci ostrzyc włosy. Są za długie.
- Wiem, mamo. Ale ja nie chcę do fryzjera! Zawsze mnie obcina nie tak,jak chcę, i wyglądam potem dziwnie. Nie mogłabyś ty tego zrobić?
- Ja nie jestem fryzjerką, synu. I nie jestem mistrzem nożyczek. Mogłabym ci ostrzyc włosy maszynką, "na Maniusia".
- Nie! Nie chcę mieć takiej samej fryzury jak on!
- Hm, właściwie to nie będzie taka sama fryzura, bo jesteście zupełnie różni i macie różne kształty głowy, i w ogóle...
Zgodził się.
Postrzyżyny dokonane.
Wchodzę do pokoju, widzę syna przed komputerem i nie wiem, który to. Mają absolutnie takie same główki.

Albo Nita:
- Bardzo ładna ta twoja sukienka, ciociu. Chciałabym mieć taką. Dasz mi ją kiedyś?
- O, to chyba nieprędko. Musisz do niej jeszcze dużo urosnąć.
- Ale zapiszesz mi ją w testamencie?

sobota, 22 sierpnia 2015

Powiało i przestało.
Czekamy na deszcz; obrzęd umycia samochodu nie pomógł. Zmarnowałam tyle wody na umycie samochodu, który będzie zaraz wyglądał tak samo, jak przed myciem, wystarczy, że pojadę do miasteczka i z powrotem. Kurz z żużlówki wdziera się do środka, osiada na desce rozdzielczej, brudzi palce, zostawia ślady na jasnych sukienkach.
Wkładam jasną sukienkę na rozprawę w sądzie. Trzeba czekać półtorej godziny, na szczęście wzięłam ze sobą przezornie norweski kryminał z półki z nowościami w gminnej bibliotece. Nieopodal siedzi i czeka mój były małżonek, podwójnie nieszczęśliwy, bo chciałby mi wiele rzeczy powiedzieć, ale nie ma odwagi. Oprócz nas w poczekalni jest jeszcze kilka osób. Przecież nie będzie mnie obrażał przy świadkach.
Kryminał mi się podoba. Jest  jasny, precyzyjny. Dobro jest dobre, zło demonicznie piękne i złe, wątki podopinane. Pomaga mi, w sali sądowej jestem jasna i precyzyjna, a kiedy wychodzę, okrutnie zmęczona. 
Spakowałam rzeczy Niteczki. Któregoś dnia przyjechał po nią tata, koniec wakacji, czas przejściowy: aklimatyzowanie się w mieście. Na "wieczorku pożegnalnym" dzieci opowiadały wszystko naraz, piliśmy colę. Potem machaliśmy odjeżdżającym na pożegnanie.
Następnego dnia Bebunio wstaje późno, zmarnowany, zły.
- Już nigdy więcej nie będę pił coli po dwudziestej - zarzeka się.
Oby!


poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Słucham, jak wieje wiatr.
Nie da się od tego nigdzie uciec. Wieje wszędzie i wciąż; nawet, jeśli szczelnie pozamykam wszystkie okna i drzwi, co jest ze wszech miar niewskazane, i tak przed tym szumem wszechogarniającym nie ucieknę.
Czuję się w tej kuchni jak w łódeczce na morzu. Zewsząd szum.
To czas płynie.
Nic już nie będzie tak, jak przedtem.
Nie będzie już drugi raz takiego lata. Będzie inne, ale takiego już nie.
Jest mi smutno, boję się. 
Wszystko mija i zmienia się, ja też mijam i zmieniam się. Choć wydaje mi się, że trwam wiecznie i wciąż jestem lita i niewzruszona jak skała.
Wieje wiatr, lato odchodzi, odlatują bociany.
Jak zwykle nie jestem na to przygotowana.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Uff, jesteśmy w domu. Z przeszkolonym Bebuniem - który już nie będzie do mnie wydzwaniał chlipiąc, "bo zobaczyłem panią w takiej samej sukience jaką ty masz, mamo, i zrobiło mi się taaaak smuuutno" i Maryjankiem, który pojechał ze mną dla towarzystwa i spał całą drogę w tę i w tamtę, więc do bani z takim towarzystwem.
Swoją drogą, gdybym zobaczyła panią w takiej samej sukience jak moja, to też by mi się zrobiło taaaak smuuutno.
Jak cudnie: nie muszę już dziś nigdzie jechać! Dopiero jutro, gdyż obiecałam zawieźć dziatwę na basen. Wszystkie cztery sztuki.
Piję kawę.
Potem wszytsko ogarnę, posprzątam, poskładam pranie, pozmywam.
Teraz piję kawę.
Dziś jest jakby chłodniej, zwłaszcza u nas. Wieje wiatr.
Piję kawę.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Zostawiłam Bunia w szpitalu.
Nic złego się nie stało, został przyjęty na dobrze już nam znany oddział w celu instruktażu ćwiczeń rehabilitacyjnych. 
Był taki dzielny, duży. Powiedział: "możesz już sobie iść, mamo", z czego skwapliwie skorzystałam. Wstaliśmy wcześnie, a po południu miałam jeszcze do zrobienia mnóstwo rzeczy. 
Więc zostawiłam mu trochę drobnych na wszelki wypadek, doładowałam telefon, pośmialiśmy się z literówki w jego imieniu na wizytówce przy łóżku - nie ma jakiegoś dziwnego imienia, ot, zwyczajne, ale jest synem korektorki, więc literówka być musi.
Wracam.
Z miasta jedzie się i jedzie, w tym upale, a jeszcze ten gaz jakiś dziwny, może od  gorąca. Nie mogę się rozbujać, więc uprzejmie odsuwam się na bok jadącym szybciej.
Ciężarówka mignęła mi światłami.
Motocyklista wysunął rękę z podniesionym kciukiem.
Nieoczekiwanie dla siebie rozpłakałam się. Jakby najbardziej znaczące były takie właśnie drobne gesty.
Pozałatwiałam, co miałam załatwić, dotarłam do domu. Nie zjadłam zupy, nie wypiłam kawy. Zasnęłam.
Obudził mnie telefon od zostawionego daleko synka. "Tak mi się jakoś smutno zrobiło, mamo".
Kupiłam ci jabłka, syneczku. Przywiozę ci je jutro. Będę po dziewiątej, jak Babcia wyjdzie od swojego lekarza. Pójdź teraz na świetlicę i poszukaj sobie czegoś do czytania. Niczym się nie martw. Wszystko przemija, wiesz? Kocham cię.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Nie pojmuję, jak można funkcjonować w takie upały. Lato powinno być latem, z tym się zgadzam i to popieram, ale czy nie wystarczyłoby zwykłe 25 stopni ciepła?
Rozporządzeniem wójta i radnych gminy mamy oszczędzać wodę. W związku z powyższym wujo  po ciężkim dniu znojnej pracy jeździ się kąpać na dzikie jeziorka. Jeżdżę z nim, nie żebym lubiła moczyć się w dzikiej wodzie, ale chlapię się przy brzegu, ledwo mocząc stopy, i patrzę, czy aby nie trzeba dzwonić po pomoc.
Na szczęście wujo Adam jak na razie nie wymaga ode mnie takich interwencji.
Ja w każdym razie czuję się spokojniejsza, zerkając z płycizny.
- A czy ty w ogóle masz strój do kąpieli? - powątpiewa mama Niteczki.
- Nie. A po co?
- Kąpiesz się na golasa?
- Tak. A właściwie nie - prostuję. - Kąpie się w stroju własnym, stroju Adama.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Generalnie błogosławiona nuda. Ciężka znojna codzienna praca. Już zapomniałam o wakacjach. Chyba mi się śniły.
Śnił mi się pogrzeb, drzemka w ławce kościelnej podczas pogrzebowej homilii, dziwna nierzeczywistość. Jedyne, co pewne, to że naprawdę jest na tym świecie mniej o jednego dobrego człowieka. Ale za to na tamtym o jednego więcej, czy tak?
Dziś się wyspałam.
Doprowadzam do kultury zaniedbane podczas mojej nieobecności skrzynki na balkonie. Petunie silne są, wypuszczają młode pędy. Bratek zakwitł, ten kupiony w maju.
Zachciało mi się ciasta z wiśniami, ale okazało się, że w okolicznych sadach już dawno po zbiorach. Mam na szczęście takie w słoiku, nawet zeszłoroczne, ale to nie to samo.
Zakochałam się w kiszonej cukinii, kroję ją na takie ćwierć- albo półplastry, traktuję koprem i czosnkiem i liśćmi czarnej porzeczki i zalewam solanką jak na ogórki. Jem jak chipsy: jak już zacznę, nie mogę przestać.
Pochmurny, duszny poranek. Ma być gorąco.
Zobaczymy.