czwartek, 20 października 2016

Mam koguty, które pieją tak:
- KA - TA - RZYYYY - NAA!!!
A drugi dopowiada:
- RAA - TUN - KUUUU!!!

Ale ratunku nie będzie. Sory, koguty. Ze szkoły robienia serów oprócz pięknych serów przywiozłam sobie jelitówkę. Jeden dzień udało mi się nawet wytrzymać w łóżku, z przerwami na wożenie dzieciaków do szkoły i z powrotem. Snuję się jak zombie, bo roboty różnej maści mnóstwo, a czasu na wszystko mało. Może ma ktoś na zbyciu jeden-dwa dni?
Babcia powiedziała, że jak ją zawiozę na ten daleki cmentarz, to mogę potem spać w samochdzie, a ona już ten nagrobek umyje.
Babcia jest kochana.
Zbieram się.

piątek, 14 października 2016

Nie jestem stworzona do sukcesów.
Mam dziś potworną migrenę, bo dowiedziałam się wczoraj, że moje opowiadanie dostało nagrodę specjalną.
Żeby mieć w co się ubrać na galę rozdania nagród, kupiłam dwie pary rajstop: rude i granatowe. Może trzeba coś jeszcze, nie wiem. Na szczęście to nie dziś.
Może to nic wielkiego: zaraz, jak tylko wstawię do piekarnika zapiekankę, muszę się zbierać na obrady komisji mojego konkursu, malutkiego, w którym są cztery kategorie wiekowe, a w każdej z kategorii średnio dwadzieścia parę prac. I może też jutro jacyś autorzy czy autorki będą mieli  migrenę - z tego szczęścia.
Jest mi dziwnie.

sobota, 8 października 2016

Sobota. Niespiesznie porządkuję rzeczy w szafie, pakuję do wora letnie fatałaszki, potem wyniosę na strych. Słyszę, jak Babcia w kuchni otwartą dłonią daje klapsy drożdzowemu ciastu. Syny robią jakieś eksperymenty na dworze, jeszcze nie słychać wybuchów.
Czekam z drżeniem serca na dwie rzeczy:
1. Kiedy moja wtyczka w konkursowym jury rozpozna moje opowiadanie (a jak nie? Matko, to znaczy, że nie mam swojego stylu)
2. Na czwartkowe obrady komisji konkursowej.
W międzyczasie mam do czytania i oceny mnóstwo innych prac nadesłanych na zupełnie inny konkurs i mimo wszystko jest to bardzo podniecająca perspektywa.
Serce drży, ciśnienie w normie, krajobrazy za oknem coraz bardziej jesienne.
Uwielbiam.

wtorek, 4 października 2016

Od rana pada, wieje, mokre liście przyklejają się do asfaltu.
Jest tak dobrze, zapominam o tabletkach na obniżanie ciśnienia.
Mam do zrobienia:
- herbatę
- czytanie konkursowych wierszy
- dżem z dyni
- obiad.
Bardzo miła perspektywa.
Sprytnie udało nam się wyzbierać ziemniaki w sobotę. Poletko wprawdzie niewielkie, ale roboty trochę było, zwłaszcza, że ziemniaki obrodziły ku ogromnej radości Bebunia.
Maniek przytaszczył z biblioteki ksiązkę "1000 potraw z ziemniaków" i wyszukuje co ciekawsze pozycje. Placki z miętą chciałby. Owszem, jak natrze ziemniaków, czemu nie.

poniedziałek, 3 października 2016

Wiedziałam: od rana pada deszcz.
Czytam i oceniam konkursowe wiersze. Każdy chce być najpiękniejszy, to jest na dłuższą metę nie do zniesienia.
Dopiłam herbatę, ale nie mogę wstać, bo kot śpi na moich kolanach. Jest bardzo ciepły, promieniuje ciepłem,
jest taki mały i śpi.

Będąc w bibliotece wzięłam dla Bebunia dwa kolejne tomy Magicznego Drzewa, bo Czerwone Krzesło bardzo mu się podobało. Przyniosłam torbę książek do domu i zajęłam się czymś innym.
Po południu, chłopcy już w domu, gotuję jakąś zupę, gdy do kuchni wbiega Bebunio i rzuca mi się na szyję (zapomniał, że waży prawie tyle co ja):
- Mamo, kocham cię, kocham!
W rękach trzyma swoje dwie ulubione książki, które przyniosłam mu z biblioteki.

Albo w Lidlu po basenie, robimyn zakupy, Bebunio przy lodówach z nabiałem próbuje mnie przekonać do zakupu jakiegoś sera, ale ja się nie zgadzam:
- Mam ci kupić kawalątek sera za siedem złotych? W życiu! Zresztą wiesz co, zapisałam sie do takiej szkoły, w której nauczę się, jak się robi takie sery, i niedługo będziemy mieć ich w domu pełno.
Bebunio w odpowiedzi rzuca mi sie na szyję - prawie złamał mi plecy - i drze się na pół Lidla: "Kocham cię, mamo!!!".
Widocznie bardzo lubi ser.

niedziela, 2 października 2016

No, to sobie perfumy kupiłam, nie ma co. Spryskałam się dwa razy - próbkami - i było bardzo, bardzo ładnie. Przecudownie, jeszcze pamiętam. A teraz nie czuję ich. Ani trochę. Tak się ze mną zintegrowały, skubane. Używam, po omacku, niezmiernie rozważnie, gdyz pamiętam, że mocne.
Ale zapachu nie czuję.
Jaką jeszcze głupotę zrobiłam: wysłałam opowiadanie na konkurs literacki. Konkurs jest bardzo otwarty, można pisać o wszystkim, więc machnęłam taką dłuższą notkę na bloga i poszło. I teraz nie wiem...
Ale w końcu trzeba było, co nie?
Zebrałam się i wreszcie obkładam podręczniki młodszego syna, te szkolne, w szary papier. Nareszcie mam na to czas. W piekarniku wielka blacha z zapiekanką ziemniaczaną, piecze się niespiesznie.
Pogoda się załamuje, słońce znikło, jak starte ścierką chmur. Barwy przygasły.
Wiecie, ile bułeczek drożdżowych wychodzi z kilograma mąki? Jak się zrobi takie małe, tylko-tylko na śliwkę w środku, to ponad pięćdziesiąt. I moje maleńkie syny z niewielką pomocą wuja już prawie się z nimi uporały. Piekłam wczoraj wieczorem. A oprócz tego, oczywiście, kolacja, i ogromna jajecznica na śniadanie, i obiad.
Niedługo nie będę robić nic więcej, tylko gotować dla tych studniobrzusznych chłopaków.

sobota, 1 października 2016

Zbieram maliny, te przy domu, z kotem na plecach. Kot jest mały, samotny i raźniej mu, kiedy jest przy człowieku, a najraźniej, kiedy na człowieku. Ciepło mi w lewy bark i mruczenie mam prosto do ucha.
Nagle słyszę z balkonu wołanie Bebunia:
- Maaamoooo!!!
- Co tam?
- Mam sprawę do ciebie!
- To chodź tu!
- Nie mogę, jestem zajęty!
- A co robisz?
- Stoję tu i wrzeszczę!

Chodziło o to, żeby mu włączyć zahasłowany komputer, bo już skończył odrabiać lekcje.
Powiedziałam, że przyjdę, jak mi pomoże z malinami. Przyszedł, ale więcej zjadł, niż nazbierał.
Taki to ten Bebunio.