niedziela, 2 października 2016

No, to sobie perfumy kupiłam, nie ma co. Spryskałam się dwa razy - próbkami - i było bardzo, bardzo ładnie. Przecudownie, jeszcze pamiętam. A teraz nie czuję ich. Ani trochę. Tak się ze mną zintegrowały, skubane. Używam, po omacku, niezmiernie rozważnie, gdyz pamiętam, że mocne.
Ale zapachu nie czuję.
Jaką jeszcze głupotę zrobiłam: wysłałam opowiadanie na konkurs literacki. Konkurs jest bardzo otwarty, można pisać o wszystkim, więc machnęłam taką dłuższą notkę na bloga i poszło. I teraz nie wiem...
Ale w końcu trzeba było, co nie?
Zebrałam się i wreszcie obkładam podręczniki młodszego syna, te szkolne, w szary papier. Nareszcie mam na to czas. W piekarniku wielka blacha z zapiekanką ziemniaczaną, piecze się niespiesznie.
Pogoda się załamuje, słońce znikło, jak starte ścierką chmur. Barwy przygasły.
Wiecie, ile bułeczek drożdżowych wychodzi z kilograma mąki? Jak się zrobi takie małe, tylko-tylko na śliwkę w środku, to ponad pięćdziesiąt. I moje maleńkie syny z niewielką pomocą wuja już prawie się z nimi uporały. Piekłam wczoraj wieczorem. A oprócz tego, oczywiście, kolacja, i ogromna jajecznica na śniadanie, i obiad.
Niedługo nie będę robić nic więcej, tylko gotować dla tych studniobrzusznych chłopaków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz