czwartek, 22 grudnia 2016

Co u mnie słychać.
Otóż moje obyczaje łagodzi poniższy kwartet.
Nie mogę przestać słuchać, musiałam założyć słuchawki, bo syny protestują, wytrzymują tylko trzy minuty.
Rosnąca liczba wyświetleń tego nagrania to moje dzieło.
Poza tym wszystko będzie dobrze, jutro od rana śledzę śledzie, uczę ryby po grecku, i w ogóle ja pierniczę. I serniczę. A wszystko będzie bardzo dobre.
Przesłucham jeszcze ze trzy malutkie razy i idę spać, obiecuję, żeby jutro wstać raniusio i energicznie.

środa, 21 grudnia 2016

Miało być fajnie.
Może zresztą i będzie, kto wie. Smutno mi trochę, że porozpuszczały się już nawet te najmniejsze resztki śniegu i w pierwszy dzień zimy zrobiło się takie nie wiadomo co, między jesienią a wiosną.
Smutno mi, bo wczoraj wbiłam sobie drzazgę pod paznokieć prawego kciuka i teraz mnie boli, i nie wiem, jak w takiej sytuacji zagniatać ciasto na pierogi, że o innych frykasach nie wspomnę.
Smutno mi, bo z całego rodzeństwa jestem w domu tylko ja, i wszystko mi się zjedzie w Wigilię dopiero - na gotowe.
A ja tu z tym palcem.
Smutno mi, bo dostałam cynk: "wiesz, prezenty niech kupuje każdy dla siebie i swoich dzieci", kiedy ja już mam je dawno przygotowane. Dla wszystkich.
Smutno mi, bo ojciec moich dzieci nagle sobie uświadomił, że nie jest fajnie być samemu w święta i wydzwania teraz do mnie z petycjami, żebym mu wypożyczyła któregoś syna. 
Powiedziałam, że nie będę w tym pośredniczyć, zwłaszcza, że do tej pory pomijał mnie w międzysynowych kontaktach, i niech ich przekonuje sam.
Smutno mi, bo nie umiałam sobie dobrze zaparzyć kawy. Nie piłam kawy od września, ale źle spałam, bo rwał mnie palec, więc zaparzyłam kawę - ale to, co właśnie mam w kubku, nie zachęca do porzucenia herbaty, oj, nie zachęca. 
Koniec biadolenia, biorę się w garść.
Zimno mi, może to z tego niewyspania.
Ale cóż.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Ach, biwak! Biwak był już dawno.
A przez miniony tydzień tak się nam przyjemnie chorowało. To znaczy chłopcy wzięli na siebie przykry obowiązek chorowania, a ja się nimi ofiarnie opiekowałam. Jak to przy grypie żołądkowej, cierpi się mocno, ale tylko przez pół dnia - lub nocy - a potem się leży i wraca do żywych, następnie zaś nadchodzi przyjemny okres rekonwalescencji.
Dla mnie bomba. Nie ma wożenia dzieci do szkoły z samego rana, nie ma całego ambarasu z przywożeniem ich z powrotem, nie ma odrabiania lekcji.
Właściwie to chciałabym tak przez cały czas. Niemniej jednak już trochę za późno na wdrażanie nauczania domowego...
Lepiliśmy razem pierogi i przyrządzaliśmy różne śmieszne koktajle z owoców.
Oglądaliśmy popularnonaukowe programy w telewizorze i internecie.
Graliśmy w piłkarzyki, remika i w wojnę.
Czytaliśmy na głos "W pustyni i w puszczy", bo Bebuniowi czytanie lektury idzie jak krew z nosa. Dlaczego lekturą nie jest "Dynastia Miziołków" na przykład? Bebunio nie może się przedrzeć przez pustynię, a poza tym czytana po latach książka wydaje mi się ksenofobiczna i rasistowska.
Nie zdążyliśmy zrobić świątecznych kartek, niestety. Musiałam wywieźć towarzystwo do złej szkoły.
Nie lubię szkoły, więc być może, paradoksalnie, powinnam zostać nauczycielką - ale na to też już jest na szczęście za późno.

sobota, 3 grudnia 2016

W środku nocy przyśnił mi się Bebunio z rozwalonym nosem, zaśnieżone schody, krew na schodach.
Długo nie mogłam zasnąć. W końcu wciągnął mnie gęsty, męczący sen, w którym jakaś stara baba tłumaczyła, że ma małego synka, zaledwie dwudziestotrzyletniego.
Wstaję, staram się nie patrzeć w puste łóżka dzieci.
Nie dzieci: wyrostków.
To niesprawiedliwe, że kiedy nauczyłam się być matką kilkulatków, oni nagle zrobili się -nasto. Nie bardzo wiem, jak z tym żyć.
Na szkolnej wywiadówce w zeszłym tygodniu dowiedziałam się, że jeden rozrabia ponad miarę - za to drugi jest ponad miarę spokojny.
- On nie zapytany to się w ogóle nie odzywa. Jakby był w swoim świecie.
Pewnie jest i mnie to akurat wcale nie dziwi. Permanentnie mam to samo.
Cóż, idę. Upiekę wielkie ciasto z kremem, jako kompensację wszystkich macierzyńskich niepokojów.

piątek, 2 grudnia 2016

Mam dziś wywieźć synów na ich pierwszy w życiu harcerski biwak.
-Tylko nie pakuj im za dużo rzeczy - przestrzega mnie matka druha zastępowego.
Piżama, ręcznik jeden - i tak się tam nie będą kąpać - mydło szczotka pasta, dwie pary portek na zapas, bluza, koszulka, skarpetki. Śpiwór. To chyba nie jest za dużo.
Maniek cały w nerwach, bo bardzo chciałby jechać, ale boi się. To takie nowe, takie inne. Tylu obcych ludzi. Jak to w ogóle będzie? Nigdy się nie dowie, jeśli nie pojedzie.
Cała życiowa mądrość musi być okupiona tak drogo.
Jeszcze chwila, jeszcze moment, i zaczniemy się przedzierać przez ten śnieg, szlaki niby przetarte, ale nawet w zimówkach ślisko.
A potem -
Jeju, potem będę miała wolny od dzieci cały weekend!
Chyba z tego wszystkiego okna umyję, bo jak to inaczej znieść?