Miało być fajnie.
Może zresztą i będzie, kto wie. Smutno mi trochę, że porozpuszczały się już nawet te najmniejsze resztki śniegu i w pierwszy dzień zimy zrobiło się takie nie wiadomo co, między jesienią a wiosną.
Smutno mi, bo wczoraj wbiłam sobie drzazgę pod paznokieć prawego kciuka i teraz mnie boli, i nie wiem, jak w takiej sytuacji zagniatać ciasto na pierogi, że o innych frykasach nie wspomnę.
Smutno mi, bo z całego rodzeństwa jestem w domu tylko ja, i wszystko mi się zjedzie w Wigilię dopiero - na gotowe.
A ja tu z tym palcem.
Smutno mi, bo dostałam cynk: "wiesz, prezenty niech kupuje każdy dla siebie i swoich dzieci", kiedy ja już mam je dawno przygotowane. Dla wszystkich.
Smutno mi, bo ojciec moich dzieci nagle sobie uświadomił, że nie jest fajnie być samemu w święta i wydzwania teraz do mnie z petycjami, żebym mu wypożyczyła któregoś syna.
Powiedziałam, że nie będę w tym pośredniczyć, zwłaszcza, że do tej pory pomijał mnie w międzysynowych kontaktach, i niech ich przekonuje sam.
Smutno mi, bo nie umiałam sobie dobrze zaparzyć kawy. Nie piłam kawy od września, ale źle spałam, bo rwał mnie palec, więc zaparzyłam kawę - ale to, co właśnie mam w kubku, nie zachęca do porzucenia herbaty, oj, nie zachęca.
Koniec biadolenia, biorę się w garść.
Zimno mi, może to z tego niewyspania.
Ale cóż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz