piątek, 31 marca 2017

Spotkało mnie ogromne szczęscie w postaci dwojga czarnych kociąt. Absolutnie czarnych, smukłych, właściwie kocich podlotków, pięknych.
Niby chciałam jednego, ale ich dotychczasowy właściciel powiedział:
- Dam ci albo dwoje, albo wcale. Nie będę ich rozdzielał.
A potem je chwytał. Koty czuły, ze coś wisi w powietrzu, zwiewały po całej stodole albo skradały się nieufnie na pieszczotliwe wołanie gospodarza. W końcu jednak, głuptaski, dały się złapać na kiełbasę i zapakować - jakżeby inaczej - do worka.
Następnie przytaszczyłam worek do kotłowni, wypuściłam śliczne czarnuszki, już moje.
Jedzą.
Piją.
Kryją się po kątach.
Zaglądam do nich piętnaście razy dziennie, a nuż już się przyzwyczaiły i pozwolą się wreszcie pogłaskać?
Ślicznotki moje!

czwartek, 30 marca 2017

...jakby ktoś przekręcił włącznik: szast-prast -- i już jest wiosna. Bociany, wielotonowe świergoty drobnego ptactwa, dziesiątki odcieni zieleni.
Zmiana czasu i zmiana pory roku. Natychmiast.
Ta wiosna jest zupełnie inna, inna od innych.
Bo na ten przykład Dziadzisław na osiemdziesiąte urodziny kupił sobie skuter. Jest nadzieja, że wreszcie nie będzie gubił po wsi rowerów. Taki skuter trochę trudniej zgubić.
Jest ryzyko, że wnukowie Dziadzisława nie powstrzymają chęci samodzielnej przejażdżki. Niechże Dziadzisław pilnuje kluczyków - które zresztą zgubił już pierwszego dnia, i szukał, szukał, pół wsi zwołał do szukania, a potem znalazł je beztrosko w kieszeni własnej kurtki.
Babcia jest zdania, że skuter służy do łamania nóg, zwłaszcza tych nie pierwszej młodości. Poza tym jest obrażona; jej nigdy by do głowy nie przyszło, żeby kupić sobie skuter, zresztą nie ma oszczędności, wszystko na bieżąco wydaje "na dom".
W takiej oto atmosferze przyszło mi zastanawiać się, co muszę zrobić, żeby do Wielkanocy pomalować kuchniosalon i przedpokój, i jak przekonać wuja, żeby rzucił wszystko i mi w tym pomógł.
Cóż. Trzeba zacząć od kupna emulsji, a następnie uprzątnięcia książek. Potem będzie z górki.
Tak sądzę.

piątek, 24 marca 2017

Rano.
Kogut pieje jakby go ktoś zarzynał.
Niewygodnie kurom w zamknięciu, wiadomo.
Gęsiom też.
Para dzikich kaczek codziennie przylatuje na naszą sadzawkę.
Ciekawe, czy chore na grypę. Nie kaszlą.
Kiedy szłam z chłopcami rano do samochodu, żeby ich do szkoły zawieźć, słyszałam trzeszczenie. To trawa po deszczowej nocy rośnie, aż trzeszczy.
Więc jednak będzie ta wiosna.
Czekam, aż Babcia się ubierze, jedziemy do lekarza. Mówi, że prawie w ogóle nie spała tej nocy, tak ją bolało serce.
No, dobra. To już.

piątek, 17 marca 2017

Babcia moich dzieci: osoba, która kupuje w supermarketach przecenione roślinki doniczkowe - takie najbardziej marne, za złotówkę - i zabiera je do domu, żeby je "odchuchać".
Co zresztą czyni skutecznie.
Wszystkie parapety w domu są zastawione fiołeczkami, gerberami, paprotkami, a nawet storczyk raz się trafił - wszystko sobie rośnie, buja, i czeka na przeprowadzkę na taras. Jak już będę miała taras.
Do zrobienia tarasu (jak również położenia podłogi, ocieplenia domu i rekonstrukcji komina) potrzebny jest wuj, który czasowo przebywa w pracy, za którą mu płacą. Tak to każdy by chciał, że zacytuję klasyka.
Ale dzwonił dziś do mnie z pytaniem, ile chcę śledzi i dlaczego tylko dwadzieścia kilo, więc jest nadzieja, że w asyście śledzi zjawi się i on sam.
A właśnie udało mi się doczyścić kuchnię z łusek poprzedniej partii.
W lodówce mam dwadzieścia słoików marynowanych śledzi, nie licząc tych zjedzonych na ciepło.
Ale co tam. Wszak uwielbiamy marynowane śledzie.
Konkludując, przedwiośnie AD 2017 ma twarz śledzia.

sobota, 11 marca 2017

W dni takie jak ten jestem zdania, że kobiecie po czterdziestce przysługuje jak najwcześniejsza emerytura i wszelkie inne apanaże, jak na ten przykład kieliszek porzeczkowego wina do obiadu.
Jejusiu! Pewnie to ta wiosna, skoro trochę ruchu na trochę świeższym powietrzu tak mi dało w kość.
Ponieważ w naszej parafii nie funkcjonuje instytucja kościelnego, sprzątanie kościoła dzieje się za koleją w czynie społecznym i własnie przypadło na nas. My i sąsiedzi.
Bebunio wczoraj wybył do taty.
- To niesprawiedliwe - rozpaczał. - Tylko raz do roku jest sprzatanie kościoła i ja akurat wtedy muszę jechać do taty!
Tylko podczas sprzątania ma prawo wejść na chór i na dzwonnicę, pod pozorem sprzątania, oczywiście.
Sąsiad pokręcił się chwilę, miotełką na teleskopie poomiatał z kurzu i pajęczyn żyrandole, zajrzał to tu, to tam.
- Żona, zbieramy się - zakomenderował. - Nie ma co się zbytnio przykładać. Rok temu w sekretnym miejscu napisałem na kurzu znaczek, i on do tej pory jest!
No, ale dzielna sąsiadka kazała mężowi znaczek zmyć.

...więc jeszcze tylko usmażę naleśniki, zrobię ciasto i wynajdę wujowi świeżą pościel.
Jejusiu...

czwartek, 9 marca 2017

Moje ciasto jest najlepsze, bój o chlewnię to przegrana sprawa, nie powinnam się mieszać w sprawy, które mnie nie dotyczą, powinnam siedzieć w domu i pilnować dzieci - to ostatnie zabrzmiało złowieszczo.
- Jaka ty jesteś niemądra. Tu nie chodzi o ludzi, tylko o pieniądze, grube pieniądze.
No, tak. Cóż ja mogę wiedzieć o pieniądzach.
Więc na spotkanie kół gospodyń wiejskich o tradycjach wielkanocnych mam upiec bułeczki i przygotować wielkanocny wierszyk.
To - owszem, to - tak, proszę bardzo, to są zajęcia odpowiednie, miłe i bezpieczne.

A, co tam.
Ważne, że dziś nigdzie nie idę, mam dzień niewychodzenia z domu (nie licząc transportu chłopaków i wieczornego wyjazdu na basen), może nareszcie skończę moją pracę naukowo-zarobkową, o skończeniu szycia sukienki nawet nie marzę.
Jeszcze za zimno na tę sukienkę.
Choć bociany już widziałam, dwa. Śliczne, czyściutkie, łaziły po oziminie, czarno-biało-czerwone po soczyście zielonym.

wtorek, 7 marca 2017

Toczymy bitwę o chlewnię.
Właśnie nadszedł moment kulminacyjny i jestem ogromnie zmęczona, mam ochotę schować się w kątku i spać. A tu jutro poważne zebranie z władzami, mam napisać pismo w imieniu rodziców.
Ogromna chlewnia ma powstać 200 m od szkoły. Wszystko jest w porządku, decyzja odpowiednich organów jest zgodna z obowiązującym prawem, ale co z tego? Nie chcemy chlewni za szkolnym boiskiem.
My, rodzice naszych dzieci.
Najbardziej w sprawę, oprócz dwóch małżeństw, których pola sąsiadują z działką, na której ma powstać chlewnia, zaangażowana jestem ja i moi sąsiedzi. Gdy tymczasem nasze dzieci do owej szkoły pochodzą jeszcze dwa-trzy lata, a potem, to możemy w tamte rejony nie zaglądać w ogóle. Nie mamy tam żadnego interesu.
Ale walczymy.
Chce mi się kawy i spać.
Jutro Dzień Kobiet, "zrobisz ciasto do szkoły, mamo, prawda? Powiedziałem, że ty robisz najlepsze".

czwartek, 2 marca 2017

Gdy się ma w domu dwóch wyrostków czasami ma się wrażenie, że mieszka się na polu bitwy. Nieustającej. Z przerwami na sen, jak zwykle za krótki, zwłaszcza dla Mańka.
- Gdzie się pchasz, debilu - Maniek odpycha młodszego brata, bo na zakładanie butów jest stanowczo za mało miejsca dla nich dwóch, w całym wielkim domu.
- Nie mów tak do mojego dziecka, debilu - biorę w obronę Bebunia.
- Sama tak mówisz, ty debilna matko - odbija piłeczkę Maniek, już rozchichotany.
- Nie zwracaj się w ten sposób do matki, debilu - podejmuje grę Bebunio i już, udało się, chichramy się wszyscy.