środa, 31 grudnia 2014

Poprzez ospale padający śnieg przedarł się ku nam listonosz Patryk. Przywiózł dla mnie książkę, której autor dzwonił do mnie nie dalej jak wczoraj, z informacją, że wysyła do mnie książkę, jeszcze cieplutką, prosto z drukarni, i prosi o recenzję.
Wyszłam do przedpokoju pokwitować odbiór przesyłki poleconej.
-Prędko przyszła - cieszę się. I nagle dostrzegam Patryka.
-Jaką ty masz piękną mikołajowską brodę!
-A, mam  - prezentuje zarost dumny z siebie Patryk - i powiem ci, że nawet zostałem mikołajem. Mam do tego predyspozycje. A wiesz, jakie? Znam adresy wszystkich niegrzecznych dziewczynek - śmieje się.
Na szczęście wczoraj do poduszki czytałam Dekameron, dzień szósty, o ciętych ripostach.
-A tym grzecznym przynosisz książki? Dziękuję!

wtorek, 30 grudnia 2014

Mróz trzyma, a na oblodzone drogi popaduje śnieg. Wizja sylwestrowych podróży po okolicy i plebiscytu na najładniejsze fajerwerki - z trójką dziatek w roli sędziów - nieco jakby się oddala. Plebiscyt będzie stacjonarny, z okna pokoju na górze.
Ale nie mamy kabanosów, ani paluszków surimi, ani napoju owocowego piccolo. Więc po wspomniane delikatesy muszę się wybrać w świat, w którym bardzo dawno nie bywałam. Z tydzień temu.
Można by rzec, odwykłam.
Piękną mamy zimę - my, tutaj. Jest przebiało, śnieg na gałęziach, polach, łąkach, drogach, dachach.
W to wszystko wjeżdża żółty samochód z chlebem. Idę po świeże pieczywo :)

niedziela, 28 grudnia 2014

No, więc przeżyliśmy. Dotrwaliśmy do błogosławionego czasu między świętami a Nowym Rokiem, kiedy to, według babci, nie wolno nic robić. Zwłaszcza nic z tych rzeczy, na które mam ochotę: szyć, pruć, dziergać. Nic w tym guście.
Zajadamy więc potulnie resztki ciasta. Siorbiemy herbatę. Lub naparsteczek wina.
W samochodzie mam poprzymarzane drzwi. Ot, atrakcja: wsiadać od pasażera. Reszta jakoś odtajała, moje nie.
Przeczytałam trzy książki i kawałek czwartej. Grałam z dziećmi w Rumikub i Eurobiznes. Śpiewaliśmy kolędy (Bez urazy, mamo - szepnął mi do ucha konfidencjonalnie Bebunio - ale strasznie fałszujecie).
Niteczka uczyła nas pastorałki o kolędnikach-wędrownikach, z gwiazdą na patyku, co to pogubili wszystkie nuty ze starych śpiewników, grają teraz na gitarze, rokandrola niosą w darze. Kolęda była z pokazywaniem. Za opieszałość w nauce dostałam dwa karne buziaczki.
A potem wszystko zostało przysypane śniegiem i ścisnął mróz i tak na razie jest.
Zdaje się, że jednak jestem złą matką, a już na pewno nie jestem matką doskonałą.
Niteczka poskarżyła się mamie po wakacjach, że trudno ze mną wytrzymać, bo ciągle się śmieję. A rodzone dziatki prosiły mnie onegdaj, żebym była trochę bardziej poważna, tak, jak inne mamy. Może więc nie zapewniam mym dzieciom poczucia bezpieczeństwa, tylko nieustanny kabaret. To, zaiste, może być trudne do zniesienia.
Aczkolwiek kiedy próbowałam być poważną matroną, latorośle nie za długo to wytrzymały i błagały mnie, żebym już była taka, jak zwykle.
Ot, siła przyzwyczajenia.

wtorek, 23 grudnia 2014

Pada i pada.
Żeby to chociaż był śnieg! A tak - chlapie z nieba tym deszczem, korki w miasteczku, zaparowane szyby, nerwówka i ciasnota na parkingach.
Wybrałam się do miasteczka kierowana koniecznością wyższą niż zakupy.
W ogóle u mnie przygotowania do Świąt lajtowo - żadnej gorączki, żadnego wyciskania siódmych potów. Ot,ogarnięte, a reszta spokojnie, według grafiku. Grafik przewiduje ciszę nocną od 21:30. Żadnego tłuczenia garami.
Przeczytałam jedną książkę świąteczną, z biblioteki. Niechcący, raz zajrzałam i pooooszło. Ale może i na świąteczne leniuchowanie coś się znajdzie - na przykład dawno nie czytałam Buddenbroków, kurzących się dostojnie na półce.
Bachorki, znaczy dzieciątka ulubione sztuk trzy, pomagają we wszystkim. Najbardziej pomagają grając na komputerze i nie plącząc się pod nogami.
Niteczka wczoraj zrzucała siano dla krów i spadła razem z sianem. Wuje powiedziały: "Nareszcie. Każdy musi stąd spaść przynajmniej raz". Przemilczeli, że jeden z wujów spadając złamał rękę. Ale to było przecież dawno...

Wesołych, pogodnych, spokojnych Świąt życzę !

wtorek, 16 grudnia 2014

Tak się ucieszyłam dziś rano, że jednak nie trzeba skrobać szyb. Jedziemy do szkoły. Ale nic nie widać! Zatrzymuję samochód, wycieram szyby z jednej i drugiej strony. Wsiadam. Nadal nic nie widać, ale to nie z powodu szyb, tylko mgły.
Teraz widzę, że mgła gęstnieje i podchodzi coraz bliżej i bliżej.
Nie wiadomo, co w niej siedzi. Okaże się.
Mam trudne zadanie: rozweselić wujta, który przez ostatnie tygodnie ciężko pracował naprawiając traktor i okazało się, że złożony ponownie, z takich małych śrubek - i, oczywiście, z tych wielkich ciężkich części też - traktor nadal nie chodzi. Wujo jest smutny.
I co mam mu powiedzieć? "Weź się, chłopie, za coś, co ci dobrze wychodzi, na przykład nawrzucaj trochę drewna do kotłowni, bo nie ma co do pieca wkładać"?
Muszę coś wymyślić.
Zacznijmy od śniadania :)

sobota, 13 grudnia 2014

Czary-mary, nie ma śniegu. Tylko warstwa lodu na drodze została, dla pamięci.
Chopcy, jak to w sobotę, zerwali mnie z łóżka bladym świtem i już o siódmej, kompletnie ubrani, czekali na śniadanie.
O dziwo, nie pobiegli na komputer, tylko na dwór. Ganiają się z psami, zrzucają siano na śniadanko dla krów.
Zaczyna się dzień, ani dobry, ani zły. Dzień jest tylko dniem, niczym więcej. 
Idę więc w ten świat, bo kończy mi się kawa w kubku.
Słońce wzeszło, ale zaraz schowało się za chmury. Wieje wiatr.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

...bo przecież miało być o Mikołajkach, święcie prezentów.
O listach do Świętego Mikołaja. Wmówiłam dzieciom, że 6 grudnia  Święty Mikołaj przychodzi, żeby pozbierać listy, a prawdziwe prezenty przyniesie pod choinkę. W ten sposób zyskuję na czasie.
Więc dzieci z wielkim zapałem zabrały się do pisania listów. Przynajmniej tak to wyglądało na początku.
Bunio machnął swój w pięć minut, oświadczył, że nie pokaże mi go za żadne skarby, zresztą to list nie do mnie.
Wykradłam go w nocy spod poduszki, podkładając w to miejsce czekoladę. Nie miałam odwagi przeczytać, ale po południu, gdy dzieci poszły na sadzawkę - zamarzniętą, poślizgać się - zajrzałam.
W liście prośby o tablet, dotykowy telefon, lego takie i śmakie, czekolady konkretnej firmy.
"I jeszcze chciałbym nie mieć brata". To tej swojej prośby się wstydził.
Maniuś długo siedział nad swoja kartką. W końcu podeszłam, zajrzałam mu przez ramię. Na kartce nagłówek: Kochany Święty Mikołaju", dalej pusto.
-Czemu nic nie piszesz?
-Bo ja wiem, mamo, że ty nie masz za dużo pieniędzy.
Westchnęłam.
-Ale, synu, ty nie piszesz do mnie, tylko do Mikołaja, prawda? On może wszystko. 
W liście znalazłam potem prośbę o obróżki dla wszystkich naszych psów i kotów, o własny pokój i nowy piórnik. 
Hm, ten piórnik.
Zagwozdka.

niedziela, 7 grudnia 2014

Nie do twarzy jej w czarnym.
Właściwie jej nie znam (choć z tej samej parafii), wiem, jak ma na imię, jakie ma nazwisko. Dwa lata temu spotykałyśmy się między innymi matkami na przygotowaniach do Pierwszej Komunii, jej Dominik własnie skończył dziesięć lat, co za miesiąc czeka mojego Mańka.
Madzia w tym roku chodzi do drugiej klasy.
Zamieniałyśmy wtenczas, okołokościelnie, po parę zdań, jakieś uwagi.
Nazwisko jak nazwisko, jedna piąta wsi nazywa sie tak samo. Więc początkowo nie skojarzyłam, że ten niestary człowiek, u którego kilka miesięcy temu zdiagnozowano raka żołądka, i którego w tym tygodniu pochowano - to jej mąż, ojciec tych niedużych jeszcze dzieci.
Zauważyłam ją w kościele i przez pół mszy biłam się z myślami, czy wypada, czy mam prawo podejśc do niej, ze swoją sytą i szczęśliwą twarzą, mam zdrowe dzieci i nikt mi nie umarł. Miałam wielka ochotę pogłaskac ją po ramieniu. Czy mogłabym?
Podeszłam po mszy.
Nie żałuję. 
Nasze dzieci biegały wokół koscioła - nie marzły - a my sobie postałyśmy. 
-Wiem, że nie jestem sama. Czasem nawet chciałabym, żeby już dali mi spokój, bo ciagle ktoś przychodzi, dzwoni. Ale rozumiem, że to wszystko z dobrych intencji. Dzieci też zachowują się tak samo, jakby nigdy nic, są rozbrykane. Dla nich muszę się trzymać, nie wolno mi nawet mysleć inaczej. Tylko wiesz - chciałabym to mówić wszystkim, każdemu, kogo spotykam: bądźcie dla siebie dobrzy, nie kłóćcie się, nie dokuczajcie sobie. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy... Wiesz, byliśmy małżeństwem tylko przez dziesięć lat... To bardzo krótko. Bardzo...

Zgarnęła dzieci, pojechali na cmentarz. 
Nie jest specjalnie ładna. Jasna cera, wielkie, orzechowe, podkrążone oczy.  Czerń podkreśla bladość, nie słuzy jej.
Ale zobaczyłam w niej dzis coś pięknego, szlachetnego.

Nie wiem, jak skończyć, więc nie kończę - 


piątek, 5 grudnia 2014

Zgłosiłam już, gdzie trzeba: wujaszek wymienił mi już opony na zimówki i śnieg już może padać.
Ale nie, nie tak od razu: na początku ustroimy świat szadzią.
Owszem, przepiękna.
Zwłaszcza moje szaliki i sweterki prane wczoraj ręcznie i wywieszone na dworze, których zapomniałam przynieść po obcieknięciu do domu. Wszystkie pod białym kożuszkiem, nalotem kosmatym. Ma to swój urok, nie powiem.
A poza tym? Ktoś umarł, ktoś się urodził. Gasną powoli okołowyborcze emocje. Niektóre być może będą się tliły złym żarem przez całą kadencję, skoro wybory nie po myśli.
U Waldka w bibliotece całe mnóstwo nowości i znowu - znowu! - wzięłam jedna książkę z tych przez niego gorąco polecanych, okropnego bestsellera. 
Ale wzięłam też dla równowagi psychicznej poematy Słowackiego - "trzy razy księżyc obrócił się złoty, jak na tym piasku rozbiłem namioty" - i nikt mnie nie pyta, dlaczego wzięłam bestsellera, a o Słowackiego wszyscy.
Bo chciałam, kurczę blade.
Uszyłam firanki w wielkiej trwodze, bo nie mam gdzie u siebie ich powiesić, żeby zobaczyć, czy wyglądają tak, jak je widzę w głowie. Wzięłam jedną pod pachę, pojechałam do Pauliny. Zaczepiłyśmy. Paulina mówi, że dobre, kamień z serca.
Teraz jeszcze tylko księżniczkowa sukienka dla Nity i składam pracownię krawiecką, bo salon potrzebny na święta.
Niech będzie, że salon, bo przecież jak to brzmi!