piątek, 5 grudnia 2014

Zgłosiłam już, gdzie trzeba: wujaszek wymienił mi już opony na zimówki i śnieg już może padać.
Ale nie, nie tak od razu: na początku ustroimy świat szadzią.
Owszem, przepiękna.
Zwłaszcza moje szaliki i sweterki prane wczoraj ręcznie i wywieszone na dworze, których zapomniałam przynieść po obcieknięciu do domu. Wszystkie pod białym kożuszkiem, nalotem kosmatym. Ma to swój urok, nie powiem.
A poza tym? Ktoś umarł, ktoś się urodził. Gasną powoli okołowyborcze emocje. Niektóre być może będą się tliły złym żarem przez całą kadencję, skoro wybory nie po myśli.
U Waldka w bibliotece całe mnóstwo nowości i znowu - znowu! - wzięłam jedna książkę z tych przez niego gorąco polecanych, okropnego bestsellera. 
Ale wzięłam też dla równowagi psychicznej poematy Słowackiego - "trzy razy księżyc obrócił się złoty, jak na tym piasku rozbiłem namioty" - i nikt mnie nie pyta, dlaczego wzięłam bestsellera, a o Słowackiego wszyscy.
Bo chciałam, kurczę blade.
Uszyłam firanki w wielkiej trwodze, bo nie mam gdzie u siebie ich powiesić, żeby zobaczyć, czy wyglądają tak, jak je widzę w głowie. Wzięłam jedną pod pachę, pojechałam do Pauliny. Zaczepiłyśmy. Paulina mówi, że dobre, kamień z serca.
Teraz jeszcze tylko księżniczkowa sukienka dla Nity i składam pracownię krawiecką, bo salon potrzebny na święta.
Niech będzie, że salon, bo przecież jak to brzmi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz