poniedziałek, 30 listopada 2015

Znowu pogrzeb.
Na rodzinną ziemię powraca człowiek, który nie mieszkał tu od lat. Powraca spocząć.
Jak na te wszystkie nieobecne lata kościół jest zaskakująco pełen ludzi. Pamięć jest żywa, trwa.
Właściwie to nie wiem, jaki był; ledwo pamiętam twarz. Przyszłam dla jego córki, którą potem, na cmentarzu, mogę na chwilę przytulić. Po raz pierwszy od lat.
Kiedyś myślałyśmy, że jesteśmy wiecznie młode, że wszystko przed nami, że mamy czas.
Teraz mamy ręce pełne przemarzniętej ziemi. 
Dzieci do odchowania.
Tyle.

czwartek, 19 listopada 2015

syn idealny

Potrzebuję szarego szalika (podobno po niedzieli ma być zima), więc postanowiłam spruć nabyty kiedyś tam okazyjnie sweter. Akryl pół na pół z wełną. 
Poćwiartowałam na poszczególne elementy, zabrałam się za plecy. Pruję.
- Co robisz, mamo? - pyta zaciekawiony Bebunio.
- Pruję sweter. Chcesz spróbować?
- No pewnie!
Całkiem nieźle mu to idzie, choć kłębek kilka razy wypada z niewprawionych rączek. Pruje jak złoto i zapewnia, że z tym kawałkiem poradzi sobie sam, ja zaś mogę zająć się innym.
Prujemy zatem.
Nadchodzi Maniuś.
- Co robisz? - pyta brata.
- Pomagam mamie pruć sweter - oświadcza Bebunio z dumą.
- Naucz go jeszcze robić na drutach i szydełkować, a będziesz miała syna IDEALNEGO - rzuca do mnie Maniuś. I znika. 
Nieidealny Maniuś. 
Uwielbiam ich.

niedziela, 15 listopada 2015

...że niby wożę bachorzęta na ten basen, na szkółkę pływania. Dwa razy w tygodniu, wieczorem. Jak mam pieniądze, zostawiam ich pod czujnym okiem trenera i jadę sobie do któregoś z supermarketów na zakupy. Jak nie mam - zaszywam się w kąciku z książką, ciepło, jasno, za plecami huczą mi suszarki do włosów. W międzyczasach patrzę sobie na ludzi. Rodziców dzieci z "mojej" grupy i grupy równoległej. W większości się znają, są z miasteczka, młodzi adepci sztuki pływania chodzą do tej samej szkoły. Czekający opiekunowie rozmawiają o nauczycielach, klasówkach, ocenach.
Pewnego razu taka sytuacja: siedzę, czytam Pynchona, ubolewam nad przekładem, choć z drugiej strony mam świadomość, że nie ma lepszego wyjścia. Chyba. Do świadomości wdziera mi się dziwność rozmowy prowadzonej przez siedzące nieopodal dwie matki:
- No, ale będzie jutro ta klasówka z przyrody?
- Nie, bo moja Asia się na to nie zgodziła.
- Przecież miała być jutro, z całego działu. Julisia dzisiaj uczyła się dwie godziny.
- Ani ja, ani Asia nie mamy czasu na takie pierdoły. Powiedziałam pani, że to głupi pomysł.
- To może za tydzień miała być? 
- W życiu się na to nie zgodzę!
Oho, myślę, fajna szkoła,w której rodzice aż tyle mają do powiedzenia w kwestii terminów klasówek. Za to nauczyciele nie mają tam łatwo.
Patrzę -  a panie, które przed chwilą rozmawiały ze sobą, prowadzą akurat rozmowy przez telefon, każda przez swój.
Albo inna niewiasta. Za każdym razem inna fryzura, jak prosto z salonu. Siadają obie, ona i taka okrąglutka, z widokiem na wodę i gadają o kosmetykach i ciuchach. Jakby nie miały większych problemów. Może i nie mają, prawda? Czy każdy musi mieć?
Aż tu nagle któregoś razu okrąglutka koleżanka nie przyszła. I ta z fryzurą zagadała do mnie, z potrzeby zagadania. Coś o postępach naszych dziatek w skokach do wody.
- Lubię tu posiedzieć, popatrzeć na wodę. Prowadzę salon fryzjersko-kosmetyczny, niby lekka praca, ale czasami daje w kość. Pani syn to ten wysoki? Mój ten największy, zapisałam go tu, żeby trochę schudł. Też do piątej klasy, prawda?
-Ten w niebieskim czepku to też mój, młodszy. Dziewięciolatek.
-O, też mam młodszego, tyle, że mój ma siedem. I autyzm. Chodzi do pierwszej klasy. Jak na razie całkiem dobrze sobie radzi. - opowiada o terapiach, stowarzyszeniach, postępach - cała historia rodziny zogniskowanej wokół najmłodszego jej członka. - Przychodzę tu i siedzę godzinę również dlatego, żeby Misiek wiedział, że mam czas także dla niego, że on też jest ważny. 
No, i masz. I co mam teraz powiedzieć? 
Każdy ma swoje problemy. A jak nie ma, to będzie miał. Nie ma czego ani komu zazdrościć. Naprawdę.

środa, 11 listopada 2015

Święto Niepodległości.
Maniusia nawet wytypowano do wzięcia udziału w gminnych biegach niepodległościowych. Ekscytował się tym ogromnie, w przeddzień trenował o zmroku na drodze, chciał wypaść jak najlepiej. Dystans: 400 metrów.
Pojechali.
- Mamo, masakra! Zająłem przedostatnie miejsce! Bo ci chłopcy ze szkoły w gminie najpierw strasznie się rozpychali i wypchnęli mnie na sam koniec, a jeden specjalnie nadepnął mi na but i musiałem się zatrzymać, żeby sobie ten but założyć i zawiązać, i już nie miałem szans... Ale postarałem się i wyprzedziłem tego jednego, żeby nie być taki całkiem ostatni. To nie było uczciwe i nie wiem, dlaczego nikt z nauczycieli nie zwrócił na to uwagi! 
- Nie przejmuj się. Fajnie, że wziąłeś  udział w biegu, to jest ważne. 
- Ale nie zająłem dobrego miejsca!
- A co byś wolał: zająć nieuczciwie dobre miejsce, czy uczciwie być na końcu?
- No... nie wiem... - zamyślił się.
Niech myśli.

Bunio skończył 9 lat. Był tort, świeczki i lampion, który nie chciał polecieć, bo niecierpliwy Bunio chciał go wypuścić już, zaraz, natychmiast. Natychmiast lampion się obraził i spalił. To nic. Dziewięciu ukończonych lat już nie da się odwołać.

Byłam na zjeździe absolwentów mojej szkoły średniej. To właściwie historia osobna, o świecie sprzed dwudziestu lat, o wspomnieniach, których już dawno nie wyciągałam na światło dzienne i zdziwiłam się, że są, o zmieniającym się obliczu miejsc, o twarzach.
Nie spotkałam nikogo z mojej klasy, choć na fejsbuku dziewczyny obiecywały, że będą.
Spotkałam towarzystwo z klasy równoległej. Przygarnęli mnie, było mi dobrze. Cieszę się, że tam byłam.