niedziela, 15 listopada 2015

...że niby wożę bachorzęta na ten basen, na szkółkę pływania. Dwa razy w tygodniu, wieczorem. Jak mam pieniądze, zostawiam ich pod czujnym okiem trenera i jadę sobie do któregoś z supermarketów na zakupy. Jak nie mam - zaszywam się w kąciku z książką, ciepło, jasno, za plecami huczą mi suszarki do włosów. W międzyczasach patrzę sobie na ludzi. Rodziców dzieci z "mojej" grupy i grupy równoległej. W większości się znają, są z miasteczka, młodzi adepci sztuki pływania chodzą do tej samej szkoły. Czekający opiekunowie rozmawiają o nauczycielach, klasówkach, ocenach.
Pewnego razu taka sytuacja: siedzę, czytam Pynchona, ubolewam nad przekładem, choć z drugiej strony mam świadomość, że nie ma lepszego wyjścia. Chyba. Do świadomości wdziera mi się dziwność rozmowy prowadzonej przez siedzące nieopodal dwie matki:
- No, ale będzie jutro ta klasówka z przyrody?
- Nie, bo moja Asia się na to nie zgodziła.
- Przecież miała być jutro, z całego działu. Julisia dzisiaj uczyła się dwie godziny.
- Ani ja, ani Asia nie mamy czasu na takie pierdoły. Powiedziałam pani, że to głupi pomysł.
- To może za tydzień miała być? 
- W życiu się na to nie zgodzę!
Oho, myślę, fajna szkoła,w której rodzice aż tyle mają do powiedzenia w kwestii terminów klasówek. Za to nauczyciele nie mają tam łatwo.
Patrzę -  a panie, które przed chwilą rozmawiały ze sobą, prowadzą akurat rozmowy przez telefon, każda przez swój.
Albo inna niewiasta. Za każdym razem inna fryzura, jak prosto z salonu. Siadają obie, ona i taka okrąglutka, z widokiem na wodę i gadają o kosmetykach i ciuchach. Jakby nie miały większych problemów. Może i nie mają, prawda? Czy każdy musi mieć?
Aż tu nagle któregoś razu okrąglutka koleżanka nie przyszła. I ta z fryzurą zagadała do mnie, z potrzeby zagadania. Coś o postępach naszych dziatek w skokach do wody.
- Lubię tu posiedzieć, popatrzeć na wodę. Prowadzę salon fryzjersko-kosmetyczny, niby lekka praca, ale czasami daje w kość. Pani syn to ten wysoki? Mój ten największy, zapisałam go tu, żeby trochę schudł. Też do piątej klasy, prawda?
-Ten w niebieskim czepku to też mój, młodszy. Dziewięciolatek.
-O, też mam młodszego, tyle, że mój ma siedem. I autyzm. Chodzi do pierwszej klasy. Jak na razie całkiem dobrze sobie radzi. - opowiada o terapiach, stowarzyszeniach, postępach - cała historia rodziny zogniskowanej wokół najmłodszego jej członka. - Przychodzę tu i siedzę godzinę również dlatego, żeby Misiek wiedział, że mam czas także dla niego, że on też jest ważny. 
No, i masz. I co mam teraz powiedzieć? 
Każdy ma swoje problemy. A jak nie ma, to będzie miał. Nie ma czego ani komu zazdrościć. Naprawdę.

2 komentarze:

  1. Święta racja... czasem wydaje nam się, że ktoś złapał pana Boga za nogi i nie ma większych problemów, ale to nieprawda. Każdy coś ma...

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozory łatwo mogą zmylić niestety - każdy ma problemy na jakie zasłużył - nie widzę inaczej.

    OdpowiedzUsuń