piątek, 28 listopada 2014

walc

Zajechałam  do szkoły po chłopców, odbywających polekcyjną Andrzejkową dyskotekę. Wchodzę, patrzę - zaiste, zabawa w toku, gra muzyka (one tańczą dla mnie czy cos takiego), wszystkie dziewczynki tańczą, a niektóre, to nawet z paniami, inne w kółeczku.
Wpada na mnie spieszący do toalety Maniuś:
-Dobrze, ze już jesteś! Zabierz mnie stąd!
-No, to jedźmy - tylko zawołaj brata.
Nadciąga rzeczony brat.
-A ty, Bebuniu, czemu nie tańczysz?
-Przy tej kociej muzyce? Gdyby zagrali jakiegoś walca, to może, może...

Pan od lekcji tańca zaordynował zmianę partnerki Bebuniowi. Zamiast Julki tańczy z nim teraz Łucja.
-I wiesz co, mamo? Teraz juz wiem, co znaczy radość z tańca, o której mówił pan Marcin.
Prawda?
Najprostsze są proste rzeczy.

środa, 26 listopada 2014

Dzień dobry.
Mam ostatnio wenę na szycie. Szyję, owszem. Jak będę miała wenę na fotografowanie, to pokażę, co uszyłam.
Na przykład nieopodal leżakuje sobie 10 metrów kremowego "deszczyku" - taka firanka w niby-kropki - i dziesięć metrów kremowej gipiury, i tyleż taśmy, i mam z tego zrobić firany dla Patrycji. Wciąż się tylko zastanawiam, czy aby wszystko dobrze policzyłam. 
Ile mam sobie zażyczyć za wykonanie tej usługi? W ramach zaliczki dostałam skrzynkę jabłek, Bebunio mówi, że pysznych.
Mam wenę na picie kawy, a wieczorem na winko z mlecza. Podobno rewelacyjnie działa na przeziębione zatoki.
A przecież, kurczę, noszę tą czapkę, choć nie znoszę czapek, i to nawet nie w torbie ani nie w kieszeni.
Głęboko w środku zapadłam w sen zimowy. Nie wiem, czy przebudzę się na Święta, które zapowiadają się przyjazdowo-rodzinnie.
W tym roku mam wrażenie, że to już bardzo niedługo. A przecież wciąż jeszcze jest listopad, wciąż nie muszę skrobać szyb samochodu rano, wciąż - 

Dobrze. Idę do roboty. I pranie się samo nie wstawi, jak również chociażby taka zupa. Więc oszczędzę Wam na dziś dalszych błyskotliwych refleksji. Dobrego dnia! 

sobota, 22 listopada 2014

...a u nas dzisiaj świat jak z baśni...
Ale nie zrobię zdjęcia, nie wstawię, nie pochwalę się. Nie chce mi się. Jestem trochę niewyspana. Musiałam zrywać się rano, jechać do miasta po Niteczkę, jej mamę podrzucić do szkoły, a z Nitą, drzemiącą na tylnym siedzeniu, wrócić. Zrobiłam 120 km przez te zamglenia i chalpiące na przednią szybę tiry, bo świat zaraz za naszą wsią przestaje być bajkowy, a robi się zwyczajny, ponury i mokry.
Zjedliśmy śniadanie. Bachorki zaraz wygonię na śnieg, póki jest, a potem  - ho, ho! - potem idziemy na turniej tańca, gdyż jeden z moich synów uczęszcza na lekcje tańca towarzyskiego i dziś ma swój pierwszy w życiu turniej. Muszę mu wyjąć komunijne spodnie, wyprasować białą koszulę. I dopingować, rzecz jasna.
Moze potrzebuję drugiej kawy? Sprawdzę.
Generalnie jestem szczęśliwa. Oczywiście, tak.

piątek, 7 listopada 2014

Jestem katoliczką i posyłam swoje dzieci na lekcje religii. Co nie jest oczywiste, w naszej małej szkolnej społeczności znajduje się kilkoro dzieci innych wyznań. Dokładnie czworo. Trudno jest zorganizować dla tej czwórki alternatywne zajęcia, zwłaszcza, że nie chodzą bynajmniej do tej samej klasy. Chodzą więc jak wszystkie inne dzieci na religię, ale mogą zajmować się czymś innym - rysują, czytają coś, odrabiają lekcje.
Tyle tytułem wstępu.
- Czy twój Bebunio zaliczył już wszystkie tajemnice różańcowe? - pyta mnie mama Agniesi.
Mój Bebuio, obawiam się, nie ma pojęcia, że różaniec dzieli się na jakieś części, a co dopiero na tajemnice.
Pytam więc jego samego, czy coś mu wiadomo o konieczności poszerzenia swojej wiedzy na temat tajemnic różańca.
- A, tak, pani katechetka coś mówiła, ale ja nie muszę.
- Jak to, nie musisz? Dlaczego?
- Bo powiedziałem, że ja chodzę do innego kościoła.
I tu ma, niestety, rację. Należymy do innej parafii.

Ale poszłam, oczywiście, do pani katechetki, i wszystko się wyjaśniło.
- Na razie odpytuję te dzieci, które same się zgłaszają - powiedziała.

Dam ja Bebuniowi inny kościół, nie ma co!

środa, 5 listopada 2014

Proszę bardzo: słońca ile wlezie, przynajmniej w mojej wsi (choć żaba na babciowej stacji meteo uparcie pokazuje deszcz).
Przypomnijmy sobie datę: piąty listopada.
Ze względu na niebieskość nieba pozwoliłam, żeby w piecu wygasło. I snuję się po domu w ogromnym swetrze, nabytym w salonie odzieży używanej, a jakże, za złotówkę; sweter jest robiony ręcznie z prawdziwej wełny i ma wrabiane kolorową wełną róże i inne dziwne kwiaty, a poza tym ma dwie kieszenie, doskonałe do noszenia niezbędnych rzeczy: w prawej telefonu, w lewej tabliczki czekolady.
Bo tłuszczyk sam nie przyrośnie, o nie.
Pracuję z namaszczeniem, bo trudno o pracę i trzeba ją szanować i celebrować - a znad monitora widzę, że wójt gminy realizuje obietnice przedwyborcze - ale chyba jeszcze te sprzed poprzednich wyborów. Realizacja następuje w postaci zielonej ciężarówki star wysypującej na naszą drogę już piatą porcję świeżego żużlu. Żużel wysypywany jest umiejętnie, w żadne tam hałdy, a rozgarniają go nie mieszkańcy w czynie społecznym, lecz dwaj panowie w odzieży roboczej z profesjonalnymi łopatami.
Wybory za jedenaście dni. Hm...