sobota, 30 lipca 2016

Breaking news: upiekłam 42 drożdżówki z wiśniami. Przez całe życie wydawało mi się, że nie umiem! A to nieprawda! Umiem!
Przegląd techniczny mojego osobistego samochodu był okazją do policzenia, ile kilometrów przejeżdżam statystycznie miesięcznie. Wyszło mi ponad tysiąc siedemset. Miesięcznie. Dużo jakoś.
Ale trudno dyskutować z liczbami.
Mam dziś "wolne": jedni wakacyjni goście wyjechali, następni przyjadą w poniedziałek - jeśli dziś posprzątam cały dom, będę mogła jutro odpocząć. Pojechać rowerem do powiatowego miasteczka na lody, mój challenge na to lato, albo byczyć się z książką po zrobieniu obiadu na marne pięć osób.
Upiekę również bułeczki z wiśniami - dziś. Wiśnie zbierałam z Bebuniem w sadzie, ogromnym wiśniowym sadzie, pełnym małych drzewek obwieszonych czarnym, słodkim, przepysznym owocem z maleńką pesteczką. Nie wiem, czy to specjalna odmiana wiśni, czy gleba, czy mikroklimat, czy serce właścicieli, ale wiśnie w tym jednym sadzie są niesamowite.
Zbieraliśmy te wiśnie między deszczem a deszczem, ja do koszyka, Bebunio do brzuszka, chyba zebrałam więcej, ale głowy nie dam...
Nie muszę pisać o ŚDM,  o papieżu, o polityce.
Jestem bardzo szczęśliwa, że moje dzieci przeżyły tyle lat, ile przeżyły, nie wiedząc co to głód i poniewierka.
Tak wiele matek nie mogłoby się pod tym podpisać.

wtorek, 26 lipca 2016

Gorąco, zbiera się na burzę.
Po pracowitych dwóch tygodniach nagle zabrakło mi zajęcia. Na gotowanie obiadu jeszcze za wcześnie. Pranie sprzątnięte, czytać nie mam co.
Nie jestem blogiem turystycznym ani kulinarnym, ale byłam w niedzielę z dziatwą, ciotką i wujem na Jarmarku w Holi - jest to wydarzenie kulturalne, jakich mało w szeroko pojętej okolicy - a smak tatarskiego jadła chodzi za mną do tej pory i skłania do szukania w necie przepisu na listkowiec. Jakież to było pyszne!
W uszach mam jeszcze śpiew zza Buga. W oczach kolory...
Przyjeżdżajcie na Jarmarki do Holi. Warto.
Hola jest tutaj :)

poniedziałek, 11 lipca 2016

Chodziłam po Beskidach, w górę i w dół, trzymając dzieci za ręce. Po jednej stronie Niteczka, po drugiej Bebunio.
Było pięknie, co trudno oddać na zdjęciach - bo nie umiem pokazać dumy z tego, że zdobyliśmy dwie całkiem spore góry i nikt przy tym nie narzekał ani nie marudził...
Mam bardzo dzielne dzieci. I grzeczne w miarę, jak się dowiedziałam od ludzi.
Okazało się, że w górach jest zatrzęsienie niesamowicie dorodnych jagód, jednakże mimo wielu wysiłków nie udało nam się ich wszystkich zjeść.
Czasami jeździliśmy na wycieczki.
Koniaków, karczma na Ochodzitej. Czekamy na poleśniki i prażuchę siedząc na rozległym tarasie. Taras rozległy, godzina lunchowa, ludzi mnóstwo, wokół gwar, rozmowy, kelnerzy w tę i w tamtę. Patrzę na widoczną hen, daleko, koronkę Tatr.
- Piękny widok - mówię do Bebunia.
- No - przytakuje, choć goni wzrokiem kelnera niosącego tacę pełną talerzy z frytkami. - Tyyyle ziemniaczków - kończy rozmarzony.

Wracaliśmy na niziny bardzo nieprostymi drogami, zaglądając to tu, to tam. Kremówki - wiadomo, gdzie. Korki - też wiadomo. I w górkę, i w dół, i tak dalej.
Aż nagle, nadwiślańskim szlakiem, wjechaliśmy w miasto. Owszem: piękne i stare.
Moje stare, głupie serce powiedziało, że kocham to miasto bardziej niż wszystkie góry.
Dzieci z początku trochę skonsternowane, potem pogodnie zaakceptowały, że ciągam je sobie znanymi ścieżkami, żeby choć dotknąć wielkich drzwi albo jakiegoś kamienia, i posłusznie zadzierały głowy do góry, żeby podziwiać dziwne fryzury kamiennych głów.
Był już wieczór, zatłoczone ogródki piwne i miękki mrok gęstniał w zaułkach. Musieliśmy jechać dalej.
Pojechaliśmy, owszem.
Jestem niby w domu. Usmażyłam racuszki z cukinii, wybieram się na jagody do pierogów, wyprałam wszystkie podróżne ciuszki.
To jeszcze nie koniec wakacyjnych podrózy. Na pewno nie.

piątek, 1 lipca 2016

-Wuju, idziesz oglądać mecz?
- Nie, wiesz co - od początku Euro nie oglądałem żadnego meczu naszych i może dlatego im tak dobrze idzie? Nie chcę zapeszać.
- To chodź popatrzeć na Portugalczyków!

Minęło jakieś dwie godziny, wuj zagląda do pokoju, w którym przed telewizorem ja, syny i Nita.
- Już?
I w tym momencie karny rzut Błaszczykowskiego został obroniony przez portugalskiego bramkarza.
Matkobosko. Ja nie wiem, kogo mam w domu.