sobota, 30 lipca 2016

Przegląd techniczny mojego osobistego samochodu był okazją do policzenia, ile kilometrów przejeżdżam statystycznie miesięcznie. Wyszło mi ponad tysiąc siedemset. Miesięcznie. Dużo jakoś.
Ale trudno dyskutować z liczbami.
Mam dziś "wolne": jedni wakacyjni goście wyjechali, następni przyjadą w poniedziałek - jeśli dziś posprzątam cały dom, będę mogła jutro odpocząć. Pojechać rowerem do powiatowego miasteczka na lody, mój challenge na to lato, albo byczyć się z książką po zrobieniu obiadu na marne pięć osób.
Upiekę również bułeczki z wiśniami - dziś. Wiśnie zbierałam z Bebuniem w sadzie, ogromnym wiśniowym sadzie, pełnym małych drzewek obwieszonych czarnym, słodkim, przepysznym owocem z maleńką pesteczką. Nie wiem, czy to specjalna odmiana wiśni, czy gleba, czy mikroklimat, czy serce właścicieli, ale wiśnie w tym jednym sadzie są niesamowite.
Zbieraliśmy te wiśnie między deszczem a deszczem, ja do koszyka, Bebunio do brzuszka, chyba zebrałam więcej, ale głowy nie dam...
Nie muszę pisać o ŚDM,  o papieżu, o polityce.
Jestem bardzo szczęśliwa, że moje dzieci przeżyły tyle lat, ile przeżyły, nie wiedząc co to głód i poniewierka.
Tak wiele matek nie mogłoby się pod tym podpisać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz