Babcia moich dzieci: osoba, która kupuje w supermarketach przecenione roślinki doniczkowe - takie najbardziej marne, za złotówkę - i zabiera je do domu, żeby je "odchuchać".
Co zresztą czyni skutecznie.
Wszystkie parapety w domu są zastawione fiołeczkami, gerberami, paprotkami, a nawet storczyk raz się trafił - wszystko sobie rośnie, buja, i czeka na przeprowadzkę na taras. Jak już będę miała taras.
Do zrobienia tarasu (jak również położenia podłogi, ocieplenia domu i rekonstrukcji komina) potrzebny jest wuj, który czasowo przebywa w pracy, za którą mu płacą. Tak to każdy by chciał, że zacytuję klasyka.
Ale dzwonił dziś do mnie z pytaniem, ile chcę śledzi i dlaczego tylko dwadzieścia kilo, więc jest nadzieja, że w asyście śledzi zjawi się i on sam.
A właśnie udało mi się doczyścić kuchnię z łusek poprzedniej partii.
W lodówce mam dwadzieścia słoików marynowanych śledzi, nie licząc tych zjedzonych na ciepło.
Ale co tam. Wszak uwielbiamy marynowane śledzie.
Konkludując, przedwiośnie AD 2017 ma twarz śledzia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz