Leżę. Na boczku. Myślę.
O górach i dolinach, o tym, że być może umrę niedługo i moje dzieci zostaną sierotami, o szlafmycy do uszycia, na co nie mam siły, o nieumytych oknach, za to umytych szafkach w kuchni, o cukierkach i wątróbce, i tak dalej, i tak dalej.
W pole mojego zasnutego rzeczami dalekimi widzenia wchodzi Maniek. Maniek jest długi i chudy i ma dziecięco-nastoletnią twarz, a teraz w dodatku wyczynia rozmaite grymasy, wygląda przy tym co najmniej pociesznie, nie sposób się nie uśmiechnąć.
- Nareszcie! - na widok mojego bladego uśmiechu Maniek wzdycha z ulgą i już go nie ma, pospieszył do swoich ważnych spraw.
Takiego mam syna.
A kto umył szafki w kuchni? Mam nadzieję, że nie Ty? O oknach nie myśl, jesienna słota szybko doprowadzi je do stanu sprzed pucowania.
OdpowiedzUsuńTy leż, wypoczywaj i nabieraj sił. Chemioterapia daje w kość, oj, daje.
Ja bardzo bym chciała, abyś ty nas tak tylko tymi zdrowotnymi wieściami wpuszczała w maliny. Przyznała w końcu, że tak naprawdę leżysz na hamaku pod palemką nad lazurowym morzem, z drinkiem - tyż z palemką - którego donosi ci przystojny, w lekkim dezabilu, pan kelner... leniwie nóżką przebierasz w białym piaseczku. Bardzo bym chciała...
OdpowiedzUsuńŚciskam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!