Muszę przyznać, że kiedy moi chłopcy wczoraj wieczorem zaczęli się bić - kamień spadł mi z serca. Pomyślałam: uff, jednak są normalni! - a potem poleciałam ich rozdzielać, oczywiście.
Bałam się, że w tych zawirowaniach chłopcy się zgubią. I tak mają trudno, nie jestem na bieżąco w szkolnych sprawach i nie pamiętam dzisiejszej daty, i nie napisałam usprawiedliwienia, zapomniałam. I tak mają trudno, bo chcący czy niechcący moja choroba na bardzo wielu płaszczyznach wdarła się na pierwszy plan. I tak mają trudno, bo tatusiowi nie przyjdzie do głowy, że mógłby pobyć dla synów jakoś bardziej.
A ja niby nie powinnam narzekać, bo teraz jestem w domu całe dwa tygodnie.
Zimno mi w głowę, więc noszę zwędzoną synom czapkę.
Rzeczą, o której nie umiem napisać, jest to, co mnie spotyka ze strony ludzi. Oprócz życzliwości, tego pytania, jak się mam, tych życzeń zdrowia i zapewnień, że wszystko będzie dobrze - konkrety. Nauczycielka kupiła dresy mojemu synowi, "bo ja chyba nie za bardzo mam czas i ochotę chodzić po sklepach". Pani z opieki, pofatygowała się osobiście: spisać wywiad i przyznać zasiłek na leki i nutridrinki. Koleżanka A... i tak dalej, i tak dalej. Nie pojmuję, ale akceptuję. Zwłaszcza, jak mi ktoś powie, że przecież chodzi o dzieci.
Każdy pomaga jak może, jeden dobrym słowem, czasem topornym i nieprzemyślanym, ale płynącym z serca, inni wolą konkrety. To jest fajne i bardzo proste do pojęcia, bo jesteś, Nifko, dobrą duszą, to i otaczają Cię dobrzy i życzliwi ludzie :)
OdpowiedzUsuńChłopcy, jak widzę, wdrażają Cię w codzienność ;)