Mam chore dzieci.
Zarastający ogródek warzywny.
Rozgrzebaną robotę redakcyjną, do oddania w zeszłym tygodniu.
Nie wypełnione wnioski o dopłaty. Do oddania w tym tygodniu.
I trochę ginu lubuskiego, dobrze zmrożonego, ale bez lodu, za to z wodą gazowaną, plastrami cytryny, gałązką melisy i sokiem z kwiatów dzikiego bzu.
O ginie rozpisałam się najbardziej.
Jedno dziecko śpi, drugie się nudzi, co interpretuję jako symptomy zdrowienia.
Jedno dziecko nocami zamiast spać, kaszle okropnym, suchym kaszlem, męczącym od samego słuchania. Uśmierzamy go doraźnie to tym, to owym, lekarz stwierdził wirusa i przepisał antybiotyk. Kupy się to wszystko nie trzyma, cóż poradzić. Przejdzie - a w międzyczasie ulepimy ruskie pierogi dla wszystkich.To znaczy śpiącego dziecka nie będę do lepienia nakłaniać, niech śpi.
Jutro pojedziemy do stolicy cebularzy, wyjąć szwy z naprawionej nogi. Mam przywieźć pół bagażnika cebularzy, pół bagażnika kulebiaczków i pół bagażnika pieczarkowców. Nigdzie indziej nie można dostać takich pysznych, no, chyba, że w Kazimierzu.
Tymczasem akacje i piwonie kwitną jak szalone.
I dziki bez.
I róże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz