Tyle chciałabym powiedzieć.
Nawet o tym, że jeśli nie mówię o wszystkim, to nie dlatego, że chciałabym coś ukryć, po prostu czasu brak, a potem te informacje, wiadomości, tak szybko sie dezaktualizują, a nawet nie, po prostu giną przysypane innymi, nowszymi, bardziej na czasie.
O Warszawie na przykład, że jak bardzo ta moja różni się od Twojej. Mamy osobne, wydeptane ścieżki, chodzimy innymi drogami. A nawet jeśli znajdą się jakieś punkty styczne, to i tak owinięte są innym znaczeniem.
Nie mam pojęcia, jak teraz wygląda Kopiec Powstania Warszawskiego.
Ale koncert zespołu Michałka podobałby Ci się z pewnością. Koncert w tym szczególnym miejscu, w którym tyle razy byliśmy, choć nigdy razem. Rodzice Michałka mówią: "niech sobie gra, ale chleba z tego nie będzie".
Właśnie niechby nigdy nie musiał grać na chleb. Niech gra najedzony, z kaprysu.
Albo ślub Julianny. Juliannę poznałam, kiedy miała pięć lat. W małym mieszkanku, w małym mieście, moja mama miała sprawę do jej mamy. Jesteśmy skoligacone. Julianna stłukła szklankę, którą niosła do zlewu, żeby pomóc mamie sprzątać. Mama skrzyczała ją histerycznie, Julianna spokojnie przyjmowała burę, patrząc wielkimi oczyma DDA. Tylko zabawnie odstające uszka poczerwieniały lekko.
Szast-prast, minęło dwadzieścia pięć lat, ojciec Julianny przestał pić, wybudował dom, Julianna teraz jest dzieckiem. Teraz, nareszcie.
Tymczasem tu, teraz - jest mgła, chłód i grzyby, nadąsani chłopcy, bo jeden wstał za wcześnie, drugi za późno, jest szampon do kupienia, samochód do zatankowania.
Idę.
Kto szuka ten znajdzie - przeprowadzka - chociaż bajzel tam na razie straszny, ale jak nakaz eksmisji wisi nad głowa to człowiek umie się sprężyć. pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuń