Piąty dzień bez kawy, gdyż tak sobie życzy moje biedne, sterane biciem serduszko. Ratuję się zieloną herbatą i kropelką białego wina. Ciśnienie leci na łeb, na szyję, gniecie do ziemi - a tu tyle rzeczy, które powinnam zrobić, najlepiej natychmiast.
Więc opowiem o narodowym czytaniu, które być może mało by mnie obeszło, gdyby nie to, że już wrzesień, szkoła, a w szkole polonistka łapiąca mnie za rękaw: "Pani mamo Bebunia, proszę przyjść w sobotę na narodowe czytanie, przeczyta pani fragment".
No, skoro fragment już mi został przydzielony, to chyba nie mam wyboru. Żadnego.
W domu synowie:
- Maniuś, idziesz w sobotę na czytanie "Quo vadis"?
- Nie idę, bo to przecież nieobowiązkowe.
- Aha, a potem pani Hania powie: "nie byłeś - minus dziesięć punktów ze sprawowania". Ja idę.
Oho, myślę sobie, czegoś jednak go w tej szkole nauczyli.
Poszliśmy więc. Przeczytałam, obejrzałam, klaskałam. Bebunio dostał szóstkę z polskiego i plus dziesięć punktów ze sprawowania. Maniek pluje sobie w brodę, bo się jednak z nami nie zabrał.
Witaj, szkoło. Żegnaj, rozsądku.
Jestem edukacyjną anarchistką.
Albo nawet anachronistką.
Ech...
życie bez kawy? okropieństwo
OdpowiedzUsuń