sobota, 6 maja 2017

Kupiliśmy Mańkowi portki w zupełnie innym mieście, w saloniku sieci Reporter Young. Świadomie podaję nazwę marki, gdyż jestem zadowolona z zakupu oraz mam nadzieję popieram rodzimy kapitał. Nie jestem niestety pewna, czy spodnie zostały uszyte w Polsce, ale żywię nadzieję, że owszem. Nie znalazłam informacji, że w Tajlandii.
Swoją drogą, piękna rzecz: wejść z synem do sklepu, znaleźć pasujące na niego spodnie, a nawet więcej niż jedne, dać mu do przymiarki i do wyboru, zapłacić nie martwiąc się, jak tu przeżyć do następnych pieniędzy. Opływamy w takie oto luksusy.
Jestem z tego powodu szczęśliwa.
Tymczasem nastał pierwszy tej wiosny prawdziwie ciepły i do tego roboczy dzień (pamiętam taki miesiąc temu, ale to była niedziela), więc pralka chodzi non stop, pranie schnie błyskawicznie, wszystko świeżo pachnie.
Właśnie niosę do domu naręcze pościeli. Pod drzwiami do domu natykam się na moje cudne dwa czarne koty - skoro kręcą się tutaj to znak, że pewnie by coś przekąsiły. Koty mieszkają teraz w stodole i są na wpół udomowione. Przychodzą do domu, ale nieprzesadnie często.
Więc zanoszę pościel i przynoszę torbę z kocią karmą. Sypię.
Muszę teraz pilnować, żeby obiadu kotom nie wyżarły kury albo Niemój, pies, który się przybłąkał (a babcia do niego: chodź, nie mój piesku, dam ci jeść - i został i pies, i psia ksywa).
Koty nie lubią jeść z kurami ani z psem.
Co innego taki Niemój, jemu wszystko jedno. Łazi całymi dniami po polach z psem sąsiadów, wraca do domu kiedy chce, ubabrany w błocie jak nieboskie stworzenie, więc nie ma co wybrzydzać.
Pilnując przysiadłam na huśtawce. Niby się bujam, ale czuję, że wraz z pierwszym dniem ciepła nadszedł pierwszy dzień z komarami. I to bynajmniej nie z dwoma!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz