Właściwie, to mogę skopiować poprzednią notkę, w miejsce "listopad" wstawiając "grudzień", i już. Z tą różnicą, że patrzę na pobielone śniegiem dachy. Na ziemi śniegu nie ma, tylko błotko. Babcia w mieście - ale nie, że przez cały czas, tylko znowu.
Nakarmiłam koty, psy, kury i gęsi. Wuj zajął się krowami. Mam chwilę wolnego, zanim zacznę robić obiad. Powinnam zaparzyć sobie kawę.
Czas śmiga, jak mgnienie oka - miesiąc minął.
Przytulam moich coraz większych synów. Mawiam do nich pieszczotliwie "kociątka", ale jakie z nich kociątka? Przeogromne takie? Więc mówię: "kociołku".
- Co chcesz, matołku? - odgryza się Maniek.
Gdybym była Mańkową panią od polskiego, załamałabym ręce albo od razu zadzwoniłabym do mnie, matki, której syn nie przejawia szacunku właściwego, należnego itp. Ale ja jako ja wiem, że matołek to takie nietypowe zdrobnienie od "matki". Jak "kociołek" właśnie.
No, i tak.
Chyba nie jestem za dobrą matką.
Nawet sery traktuję po macoszemu: nastawiam, potem zapominam, zamiast pół godziny stoją cały dzień, ale co tam, zawsze jakieś wychodzą i bynajmniej się nie marnują.
Więc moje "kociołki" może też na zmarnowanie nie pójdą...
Kociołki Matołki, myślę że wielki szacunek do siebie mają nawzajem i o żadnym zmarnowaniu mowy nie ma.
OdpowiedzUsuńW moim mieście też błotko, natomiast na wsi mojej bieluteńko po horyzont i chyba tak zostanie.
Pozdrawiam