środa, 29 czerwca 2016

Centrum Warszawy, placyk przed wejściem do metra. Mnóstwo ludzi idących w różnych kierunkach, a w tym panie sprzedające kwiatki albo truskawki i czereśnie, rozdawacze ulotek, gwar, tłok.
Trochę się boję, że mi się syny zgubią. Niby wyrostki, ale jednak.
W tym wszystkim muzyka, ktoś gra na gitarze elektrycznej bardzo przyjemne wariacje na temat któregoś z aktualnych przebojów, coś znanego, a jednak podanego w tak nowy, interesujący i miły dla ucha sposób, że nawet nie chce mi się szukać w pamięci pierwowzoru.
- Ładnie gra, prawda, mamo?
- Ładnie, Bebuniu.
Wszystko pięknieje zanurzone w tej muzyce.
Bebunio odkleja się ode mnie, przedziera przez tłum, zbliża do muzyka. Wrzuca do kapelusza pieniążek i uśmiecha się - widzę odbicie tego uśmiechu w twarzy grającego na gitarze chłopca.
- Miałem tylko złotówkę i siedem groszy i tylko tyle mu wrzuciłem, ale to nic, prawda?
Prawda.
Uzbiera przecież na tą swoją podróż do Włoch czy gdzieś. Z pewnością.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Wakacje.
Więc pojechaliśmy do miasta, het, het, po Nitę, niech nie siedzi sama w mieście.
Przy okazji zabrałam dzieciomłodzież na zwiedzanie. Doskonały pomysł, w tym upale. Dzieciomłodzież wszystko uprzejmie ogląda i zgadza się grzecznie z zachwytami i wartościami, ale w głębi ducha i tak myśli tylko o przerwie na jedzenie. Albo przynajmniej na lody.
I ja mam z nimi jechać na tydzień w Beskidy. Rozum mi chyba odebrało.
Tak naprawdę wymyśliłam piękną trasę przez Sandomierz i już się nie mogę doczekać. Jak powiem, że dają tam pyszny kapuśniak, to i bachorzęta nabiorą entuzjazmu. 
W mieszkaniu, które kiedyś wynajmowałam od kuzyna w wielkim mieście, mieszka teraz syn kuzyna z żoną i maleńką córeczką. Razem z nimi mieszka też szczęście, miłość. Nareszcie.
Po naszej tam bytności nie ma najmniejszego śladu, mieszkanie przeszło generalny remont, łącznie z przesuwaniem ściany, wymianą kafelków, podłóg... Nie ma śladu po policyjnych buciorach, nie ma zacieków po kubku z kawą, nie ma nic. Jest zupełnie nowe życie.
Jak dobrze.

piątek, 17 czerwca 2016

Do wuja przyjechał kolega, po jakieś części, obaj grzebią przy samochodzie. Wychodzę akurat po chłopaków, kolega grzecznie kiwa głową, ze dzień dobry czy coś. Zastanawiam się, czy się znamy - tak, z fejsbuka.
Chłopcy wracają ze szkółki kajakowej, nowa inicjatywa, na żwirowni. Instruktor pływania zainwestował w kajaki i miejsce na grilla w przydomowym ogródku. "Testuje" całość na adeptach szkółki pływackiej. Chłopcy zachwyceni, szczęśliwi. Pływali kajakiem, jedli kiełbasę, pili oranżadę z lokalnej fabryczki. Przez chwilę myślę, czy nie zorganizować wyjazdu ze szkoły - akurat klasa Mańka i Bebunia stanowiłaby pełny skład - ale nie, to niedobry pomysł. Większość rodziców powie, że za drogo.
Moi chłopcy pojadą raz jeszcze, za tydzień. A potem wakacje...

środa, 15 czerwca 2016

Chciałabym napisać o miłości.
Ale nie umiem.
O rachunkach za prąd i czekoladzie - podkradanej z mojej torebki i tajemniczą ręką podrzucanej z powrotem.
O przytulaniu prawie dwunastolatka.
O świadectwach z paskiem i bez paska. 
Nie wiem, jak.
Myślałam, że to jakaś wada genetyczna: brak łącza między tym, co do powiedzenia, a powiedzeniem. Ale może jednak nie.
Napisałam dwa zdania, a pomyślałam ze trzydzieści.
Bo na przykład wściekam się na mojego syna, kiedy mówi, że on po prostu tak ma, ze nie umie historii i dlatego trójka na koniec roku.
Udowodniłam mu, że może mieć czwórkę. I ma.
Więc nie ma co szukać wymówek.
Co sprawia, że mój młodszy braciszek, wuj moich dzieci, mówi do mnie:
-Jak będziesz w mieście, to w tym sklepie z częściami samochodowymi  przy rondzie kup trompkiepompkie lewarekhornoski (tak naprawdę wymienia jakąś egzotyczną nazwę, którą natychmiast zapominam, będę musiała iść do niego z kartką, niech mi napisze), to grosze kosztuje, a przynajmniej będziesz mogła jeździć normalnie. Dziś mam czas, to ci założę.
Co mu każe grzebać w moim samochodzie i jeszcze coś ulepszać? Po co mu to?
Machnęłam ręką na bezpaskowe świadectwo Mańka. Kto będzie pamiętał za pięć lat, czy miał w piątej klasie średnią ocen 4,4 czy 4,7? Co za różnica, komu to potrzebne?
Popadało. Wybujały w ogródku zasiane przez babcię japońskie zioła. Jedno, o postrzępionych liściach, ma miły ostry smak wasabi.Inne, fioletowe, jest jak rzeżucha.
Idę, bo kawa się skończyła i muszę jechać w to miasto.
Życie jest niby to samo, i każdy dzień do drugiego podobny, aż tu nagle zaskakuje mnie coś - bociani łebek w gnieździe albo odcień kwiatów oleandra - i stoję ogłuszona zachwytem.

czwartek, 9 czerwca 2016

Krąży burza nad nami, krąży.
Wszyscy poddenerwowani.
Zebrałam pranie, bo już-już miało padać - nie pada.
Umyłam samochód - trudne to było, jak nie wiem, bo słońce na przemian chowa się za chmurami, wtedy jest zimno, albo wyłazi, i wtedy natychmiast jest gorąco, spociłam się jak mysz, ale na blasze prawie nie widać maziajów - i nadal nie pada.
Ale żeby lato było, to nie powiem.
W szczypiorkach wieje, nad truskawkami rozkrakało się stado wron.
Wściekłe chmury w górze, wściekłe tumany kurzu w dole.
I nie pada.
Czekam na telefon i nie mogę się niczym zająć, czekanie wybija się na plan pierwszy. Prościej byłoby zadzwonić, prawda? Czemu więc nie dzwonię, tylko czekam, czekam.
Głodna się zrobiłam z tego czekania.
Tak to.