Centrum Warszawy, placyk przed
wejściem do metra. Mnóstwo ludzi idących w różnych kierunkach, a w tym
panie sprzedające kwiatki albo truskawki i czereśnie, rozdawacze ulotek,
gwar, tłok.
Trochę się boję, że mi się syny zgubią. Niby wyrostki, ale jednak.
W
tym wszystkim muzyka, ktoś gra na gitarze elektrycznej bardzo przyjemne
wariacje na temat któregoś z aktualnych przebojów, coś znanego, a jednak
podanego w tak nowy, interesujący i miły dla ucha sposób, że nawet nie
chce mi się szukać w pamięci pierwowzoru.
- Ładnie gra, prawda, mamo?
- Ładnie, Bebuniu.
Wszystko pięknieje zanurzone w tej muzyce.
Bebunio
odkleja się ode mnie, przedziera przez tłum, zbliża do muzyka. Wrzuca
do kapelusza pieniążek i uśmiecha się - widzę odbicie tego uśmiechu w
twarzy grającego na gitarze chłopca.
- Miałem tylko złotówkę i siedem groszy i tylko tyle mu wrzuciłem, ale to nic, prawda?
Prawda.
Uzbiera przecież na tą swoją podróż do Włoch czy gdzieś. Z pewnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz