Nie mam pojęcia, co się stało z listopadem. Był, był, był - i nagle grudzień.
Ale jeszcze wczoraj był piątek. Piątek cały spędzam poza domem, w szpitalu, od bialuśkiego rana do ciemnej nocy. Syny pakowały się same na biwak - bo przecież w czwartek, przy matce, nie honor. Więc miałam kapanie chemii urozmaicone licznymi telefonami typu: matko, gdzie mój śpiwór, matko, gdzie mój mundur, matko, matko.
A jeszcze wcześniej byłam u swojej ulubionej pani kardiolog.
Pani kardiolog miała w gabinecie stażystę.
- O - mówię. - Pan na staż do kardiologii? Nadaje się. Przystojny!
Pani kardiolog za to zażądała ode mnie dokumentów, jakie zazwyczaj powinnam przy sobie mieć. Na przykład wypisu z poprzedniego razu, sprzed tygodnia.
No, ale ja tego dziś przy sobie nie mam. Jechałam tutaj i myślałam: nie mam ze sobą dokumentów i co będzie? No, i masz!
Przeszukuję kieszeń na dokumenty w moim plecaku; żeby było łatwiej, wyjęłam wszystko na lekarskie biurko i przepatruję.
- Wypis Bebunia z sanatorium... Faktura na ciuchy... Oceny Mańka z wywiadówki... Swoich dokumentów niestety nie mam.
- Ojej! Ale ja powinnam zerknąć! Ech... Da mi pani te oceny - zdecydowała się pani doktor. Ogląda oceny Mańka. Nie jest zachwycona (ja też nie), ale w końcu je oddaje, robi jakieś adnotacje w swoich dokumentach, pisze dla mnie wynik badań.
I już, i wszystko jest dobrze, u takich ludzi się leczę. Pani doktor tak poza tym jest doskonałym fachowcem w swojej dziedzinie. I myślę, że z ocen Mańka wywnioskowała wiele na temat mojego stanu.
Poza tym znowu spotkałam mnóstwo znajomych i zebrałam pozytywne opinie na temat mnie w peruce.
Peruka naprawdę jest boska! Lubię swoje odbicie w lustrze. Wysłałam do producenta maila, że robi dobrą robotę i że jestem zachwyconą klientką. W zamian dostałam paczuszkę firmowych upominków :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz