piątek, 29 sierpnia 2014

wronie uszy


Oto bohater dzisiejszego dnia.  Zdjęcie nie moje, bo już nie mam siły iść po aparat.  Do przebrania została z jedna trzecia, ale mogą podobno poczekać do jutra. Albo przynajmniej trochę jeszcze poczekać.
Wronie uszy! Rosną w wielkiej obfitości w sąsiednim lesie, w części zwanej przez miejscowych lasem rządowym. W odróżnieniu od tak zwanego lasu chłopskiego. Nazwy pochodzą, oczywiście, od właścicieli, las rządowy należy do państwa.
W lesie rządowym skakały rządowe żaby, dzielnie czyniąc swoją powinność, wysoko w górze krzyczały ptaki drapieżne, bliżej mi nie znane, a w pewnym momencie zarejestrowałam obecność dzięcioła, o czym donoszę zainteresowanym. To był państwowy dzięcioł, żyjący z naszych podatków.
Powiedzmy, że te grzyby to zwrot mojego podatku. Albo deputat ulgi na dzieci, której nigdy nie mogę sobie odliczyć, bo za mało zarabiam. W każdym razie nazbierałyśmy ich z Babcią, Ciocią-Babcią i z Mańkiem, że ho, ho.
Będą pyszne naleśniki. I pierogi. I nie wiem, co jeszcze.

Poza tym - cieszę się z nieuchronnie nadchodzącego roku szkolnego. Nareszcie trochę ciszy i spokoju w domu, zwłaszcza, że jutro wielki dzień zwrotu Niteczki pod matczyną opiekę.
Cieszę się już dziś :)

środa, 27 sierpnia 2014

Mam kosz
podobny do bramy triumfalnej!!!

Tak naprawdę bardziej przypomina mi owalne skrzyżowanie Stadionu Narodowego z pajęczyną - a powinien być z drucianej siatki - ale jest. 
Powinien się spodobać Mazurskiej Pani :)

Przy okazji nabywania kosza nabyłam również wór papryki, który właśnie wrzuciłam do gara i pewnie zaraz będę musiała wyjąć. Więc póki co lecę.

Ale mam kosz!

wtorek, 26 sierpnia 2014

W mieście Tamiriana nie padał deszcz. Wszędzie indziej tak, w tym samym momencie, wcześniej albo później, ale tam akurat nie.
Do małej przychodni, w której wysokiej klasy specjalista przygotowuje małym stopom specjalne i nie astronomicznie drogie wkładki szliśmy tak piękną trasą, że żal mi było omijać ją autobusem. Szliśmy pieszo, a zamiast biletów mpk kupowałam dzielnie maszerującemu dziecku kulkę lodów, to tu, to tam.
Piłam kawę - syn sok - w ogródku kawiarnianym na starym mieście, kawa była smaczna, na stoliku świeży goździk, przy stoliku obok jakaś para rozmawiała po ukraińsku, a trochę po polsku, o transcendencji i przenikaniu.
W autobusie do pobierania krwi syn zgubił kauczukową piłeczkę, a miły lekarz ze smutnym wyrazem twarzy powiedział, że w mojej krwi jest za mało żelaza, bardzo  mu przykro.
Więc przez to słońce, obok fontann, słonecznych zegarów w parku i barwnych murali, i kwiaciarek w tym samym miejscu, co zawsze, obok dziewcząt śpiewających w bramie piosenkę Adele, obok młodego ortodoksyjnego Żyda ciągnącego walizeczkę na kółkach, obok ulicznego skrzypka, ubranego jak śmierć, a grającego jak samo życie.
Zmrok zapada teraz bardzo prędko i z nagła. Zanim dojechaliśmy do domu, była już noc, zaczęło padać.

piątek, 22 sierpnia 2014

a, niech tam :)

Zjadłam cztery (tak!) grzanki z malinowym pomidorem albo z porzeczkowym dżemem, wypiłam pół kubka herbaty, a archiwum jak się nie załadowało, tak się już chyba nie załaduje.
Dobrze mi tak, po co tyle pisałam.
Może podzielę je na kawałki. Zastanowię się.
Mam tyle do zrobienia: buraczki z papryką na zimę, bigos z cukinii na obiad, a i do wsi gminnej wybrać się, na pocztę i do banku (a zaraz nieopodal skarbiec ciuchowy Małgosi, nijak się nie da ominąć).
Więc jak się trochę świat nagrzeje, weźmiemy z Nitką rowery i pojedziemy. Po nowym asfalcie ułożonym fantazyjnie w sąsiedniej wsi.


Chatę na Mazurach kupili sobie pani z panem, na co dzień mieszkańcy stolicy. A że przyjaźnią się z mamą Niteczki, więc mogliśmy ich wszyscy odwiedzić, choć na chwileczkę.
Obejrzeliśmy po drodze kawał świata, naprawdę. Widzieliśmy pofałdowane pola, inne topole, żółty fotoradar w takim głupim miejscu, że ech, i różne lasy: las-sosnas, las-brzozas, las-mieszanas...
Pani domu krucha i mocna, czarująca, więc zostałam oczarowana natychmiast. Za co otrzymałam do kawy filiżankę ze spodkiem. Na dobry początek.
Przydomowym ogrodem zajmuje się właśnie pani domu. Ogród urokliwy, gdyż wszystko w nim wygląda, jakby już było od zawsze: lawendy i motyle krzewy, stara śliwa i białe hortensje, i mnóstwo innych roslin, których nie pamiętam, bo doskonale tworzyły dyskretne tło.
Więc pani domu pyta o kosz.
- Bo sama juz nie wiem, czy on istnieje tylko w mojej głowie, czy rzeczywiście były kiedyś takie kosze, druciane, w kształcie łódki? Bardzo by mi się taki przydał, ale nigdzie nie moge go znaleźć, a sprzedawcy, kiedy o taki pytam, mają bardzo zdziwione miny.
- U nas taki był! Ale to było dawno, pewnie już się rozpadł ze starości. Z żółtą rączką. Ciekawe, czy na targu w naszym miasteczku takie kosze bywają? Tam można kupić różne dziwne rzeczy...

Na targu w naszym miasteczku pan nie zrobił zdziwionej miny. Powiedział, że takie kosze miewa, ale niekoniecznie teraz, bo nie sezon, ale jak mu przypomnę, to na następny targ jeden egzemplarz specjalnie dla mnie przywiezie.
Przypomniałam (telefonicznie).
Wybrałam się na targ, czego nie znoszę, bo jest tłoczno.
Pan udawał, że mnie nie widzi, ale w końcu przyznał, że mimo przypomnienia zapomniał.
W następnym tygodniu to już chyba będzie rozkwit sezonu na kosze, co nie?
Zobaczymy...

czwartek, 21 sierpnia 2014

tablet

Małe dzieci, mały kłopot.
Maniusiowi zamarzył się tablet.
-Mamo, to wcale nie jest droga rzecz, rozejrzałem się już na allegro i znalazłem używany, naprawdę taniutki!
Po naradzie z wujtami, którzy o tych rzeczach wiedzą więcej, wydałam orzeczenie:
-Synu, jeśli na koniec roku szkolnego będziesz miał dobre oceny, to ci ten tablet kupię.
Maniek rozbeczał się. Jak dziecko.
Już się zaczęłam trwożyć, że coś jest z nim nie tak, skoro wątpi w uzyskanie dobrych ocen na koniec czwartej klasy, skoro trzecią nie tak dawno ukończył z nagrodą książkową.
Mówimy cały czas o szkole podstawowej.
-Ale, mamo!!! Za rok?! Tak długo?! Ty wiesz, mamo, że za rok, to ja już mogę chcieć coś zupełnie innego? Dasz mi wtedy ten tablet, a ja już dawno nie będę go chciał!

Stara już jestem, bo nie wzięłam pod uwagę takiej ewentualności.

środa, 20 sierpnia 2014

Szyję torbę na zakupy. Z za dużej spódnicy, kupionej za złotówkę u Małgosi. Stanowisko do szycia zrobiłam sobie nowe, ładne, wygodne i nieprzeszkadzające. Póki co.
- I co, uszyłaś już tą torbę? - pyta Babcia, kiedy zeszłam do kuchni po herbatę, gdyż potrzebowałam inspiracji do znalezienia materiału na uszy.
- Nie, stanęłam na uszach - odpowiadam.

Co mi z kolei przypomniało, jak Niteczka z Bebuniem zabierali się za pieczenie ciasta. Są w tym samym wieku, ale Bebunio zdał do trzeciej klasy szkoły podstawowej, Niteczka do drugiej.
- Chodź, Bunio, zrobimy to ciasto - zachęca Niteczka. - Ty będziesz czytał przepis, a ja będę mieszała.
I co by nie powiedzieć, metoda okazała się dobra.
Ciasto też.

na dzień dobry

Szpaki na pobliskich topolach obradują tak, że cały dom stał się trochę rozedrgany od świergotu.
Naradzają się.
Ależ o czym tu świergotać, szpaki. Lato nieodwołalnie się kończy, ranek dziś chłodny i pochmurny, a wczoraj odwiozłam jedno z moich wakacyjnych dzieci na dworzec pkp.
Myślę o jesiennej spódnicy, tej, którą miałam sobie uszyć.
Na polach już prawie pusto, gdzieniegdzie jeszcze ziemniaki lub kukurydza.
Dwie śliwki na śliwie, mnóstwo jabłek na jabłonce.
Ot, wtorek.