sobota, 7 stycznia 2017

Chłopcy zgodnie, samowolnie, ewentualnie i niechcący weszli w posiadanie wirusa ospy wietrznej. Maniek rozpacza, bo zdążył usłyszeć w szkole (gdzie panuje mikroepidemia tej uroczej choroby), że zdrowienie trwa dwa tygodnie. A do ferii zimowych zaledwie tydzień. I co będzie?
Uspokajam go, że jego choroba ma łagodny przebieg, że w poniedziałek pojedziemy do naszej ulubionej pani doktor i ona nam wszystko powie. Może przynajmniej na kawałek ferii uda nam się wyjechać?
Bebunio nie mówi nic, bo dziś głównie śpi. Chyba mocniej go wzięło. A może właśnie szybciej wyzdrowieje, bo efektywniej?
Tymczasem krzątam się pogodnie po domu okutana w ulubiony za duży sweter w róże i fiołki. Mróz wciąż trzyma, ale oglądam go głównie przez okno. Z bezpiecznej odległości.
Na słoninkę za kuchennym oknem przylatują tabuny sikorek, widziałam też gila sztuk jeden. I jeszcze te z żółtymi brzuszkami, podobne do wróbli, kursujące całym stadkiem między dachem stodoły a pszenicą wysypaną kurom.
Jest fajnie.
Pachnie drożdżowym ciastem.

1 komentarz: