Jak to zazwyczaj bywa, poukładało się zupełnie inaczej niż możnaby sądzić z pozorów. Albowiem pozory mylące są.
Miałam fajne, rodzinne święta, pełne ciepła, ludzi, prezentów i smakołyków.
Dzieci fantastycznie zajęły się własnym towarzystwem (i psem, chomikiem i królikiem), zostawiając nam, dorosłym, święty spokój. Który sprytnie natychmiast wykorzystaliśmy, siadłszy społem za zastawionym przekąskami stołem, każdy ze swoją książką w ręku.
Ktoś mógłby pomyśleć, że coś z nami nie tak: sześcioro ludzi siedzi i czyta, czasem ktoś coś powie, ktoś mu coś odpowie, ktoś otworzy wino.
Tak może wyglądać mój raj, naprawdę.
Za to w sylwestra wyrównaliśmy poziom kultury w dół, bo tak się należy. Zabrałam rodzinę na imprezę oragnizowaną przez miejscowe koło gospodyń wiejskich. Moja miastowa bratowa zrobiła wielkie oczy na widok owych gospodyń: cztery babciowate, owszem, ale wywijające nóżkami razem z młódkami do samego końca. Te średnie lub całkiem młode wylaszczone, wymanikiurowane, w szpileczkach.
- To mają być wiejskie gospodynie?
W dodatku własnoręcznie przygotowujące pięć dań gorących i mnóstwo innych smakołyków, z serniczkami włącznie.
Tylko muzyka wedle ostatnich trendów - disco polo w najczystszej postaci.
Nowy Rok zapowiada się zupełnie inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz