- Doktorze L., czy mamy dziś w planach jakieś atrakcje? - pytam następnego dnia przy obchodzie.
- Atrakcje? Nie, raczej nie. A czemu pytasz, nifko?
- Spodziewam się dzisiaj ważnych gości: moich synów. Nie chcę ich wystraszyć wymizerowanym wyglądem.
- Niczym się nie martw, odpoczywaj.
Przyjechali z wujem wczesnym popołudniem. Jeden usiadł z jednej strony łóżka, drugi z drugiej. Jeden tulił moją wymizerowaną dłoń do twarzy, drugi głaskał leżącą na łóżku rękę delikatnie, jednym palcem.
- Chłopcy, muszę wam coś powiedzieć. Jestem chora, mam raka.
- Ach - żachnął się Maniek.
- Jest to ciężka choroba, ale wyleczalna. Będę się leczyć. Niestety nie wiem, jak długo to potrwa i ile będę musiała zostać w szpitalu. Może trochę długo. I na Hel, Bebuniu, raczej w tym roku nie pojedziemy. Tymczasem bądźcie dzielni i słuchajcie babci.
Pogadaliśmy jeszcze trochę o głupotach, pośmialiśmy się. Poszli.
Udało mi się: nie rozpłakać i niczego nie obiecać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz