Naprawdę! Naprawdę wolałabym zostać domu, z kubasem zielonej herbaty z rozmaitymi aromatycznymi dodatkami, i z 896 stronicowym Portretem damy Henry'ego Jamesa, ale nie.
Nie.
Nie po trzykroć. Idę na bal. Szkolny. Balować będą dzieci.
W związku z czym rodzą mi się pytania:
1. Czy książka o 896 stronach w wyzwaniu "52 książki w 52 tygodnie" liczy się tak samo, jak 160 stron reportaży dużym drukiem?
2. Czy złe samopoczucie leży w prostej zależności, a wręcz w proporcji do rekordowo niskiego ciśnienia atmosferycznego, na babciowej stacji meteo zmierzonego jako 852 hPa?
3. Czy zdążę wyprasować balowe kreacje, nakarmić bachorki wszystkie trzy i zrobić się na umiarkowane bóstwo w ciągu najbliższej godziny? Bal od 13:00.
Hm...
sobota, 31 stycznia 2015
czwartek, 29 stycznia 2015
Nie mogę napisać, że nuda i ze nic się nie dzieje, bo to nieprawda. Chociażby dlatego, że z powodu ferii zimowych mamy w domu Niteczkę, z jej całą bogatą i złożoną osobowością.
Niteczka ćwiczy czytanie na wierszykach typu "poszedł żuczek za chałupkę, zdjął majteczki, zrobił kupkę", albo "siedzi diabeł na stodole i go słoma w pupę kole". Czytanie jest bardzo potrzebne, bo bez tego niezmiernie trudno jest grać w gry. Wiadomo.
Bebunio wróciło z sanatorium wymęczone emocjonalnie, ale już wraca do równowagi, czego dowodem jest to, ze wczoraj nareszcie zaczęło się tłuc z bratem. Bebunio tłukące się z bratem jest dla mnie łatwiejsze do ogarnięcia, niż takie chlipiące w kąciku: "mamo, bo jest mi bardzo smutno, tylko nie wiem, czemu!".
W niedzielę Babcia odwozi Niteczkę - koniec ferii - za to jak tylko wróci, my wyjeżdżamy. Przynajmniej taki mamy plan :)
A tymczasem słońce wschodzi coraz wcześniej, śnieg mamy tylko w lodówce, koty pozjadały słoninkę, która miała być dla sikorek. Wymagało to od kotów niecodziennych działań, jak na przykład chwytanie słoninki w locie z wyższej gałęzi w kierunku gruntu, ale działania te były przez koty dokładnie przemyślane i przez to skuteczne.
Tyle na dziś - księżniczka Niteczka życzy śniadanie :)
czwartek, 22 stycznia 2015
A tuś mi, niespodzianko.
Albo o tym, że nic w przyrodzie nie ginie. A zwłaszcza w dżungli biurokracji.
Wczoraj zadzwoniła do mnie pani z ogromnie ważnego urzędu, w którym latem 2013 roku złożyłam podanie o odhaczenie mnie w systemie, bo się wyświetlam w niewłaściwej tabelce.
Pani usiłowała mi wmówić, że sama jestem sobie winna, bo zameldowanie mam wiejskie, a mieszkam w mieście prawie tak wielkim, jak sam urząd.
- Nieprawda - zaprzeczyłam.
-Ach, więc to nie o to chodzi - zmartwiła się pani. - Czego więc dotyczyło pani podanie złożone w naszym urzędzie w lipcu 2013 roku?
Tu ru ru rum (taki przerywnik muzyczny).
Rok temu aplikowałam do udziału w projekcie unijnym i właśnie odebrałam telefon od pana z urzędu, iż niewykluczone, iż projekt zostanie zrealizowany w bieżącym roku kalendarzowym. Nie wiem, na ile istotne jest to, że moja sytuacja się przez ten czas nieco zmieniła i już nie spełniam kryteriów. Może lepiej o tym nie wspominać, nie zapaskudzać statystyk, sytuację odmienić do stanu sprzed roku.
Tak myślę.
Albo o tym, że nic w przyrodzie nie ginie. A zwłaszcza w dżungli biurokracji.
Wczoraj zadzwoniła do mnie pani z ogromnie ważnego urzędu, w którym latem 2013 roku złożyłam podanie o odhaczenie mnie w systemie, bo się wyświetlam w niewłaściwej tabelce.
Pani usiłowała mi wmówić, że sama jestem sobie winna, bo zameldowanie mam wiejskie, a mieszkam w mieście prawie tak wielkim, jak sam urząd.
- Nieprawda - zaprzeczyłam.
-Ach, więc to nie o to chodzi - zmartwiła się pani. - Czego więc dotyczyło pani podanie złożone w naszym urzędzie w lipcu 2013 roku?
Tu ru ru rum (taki przerywnik muzyczny).
Rok temu aplikowałam do udziału w projekcie unijnym i właśnie odebrałam telefon od pana z urzędu, iż niewykluczone, iż projekt zostanie zrealizowany w bieżącym roku kalendarzowym. Nie wiem, na ile istotne jest to, że moja sytuacja się przez ten czas nieco zmieniła i już nie spełniam kryteriów. Może lepiej o tym nie wspominać, nie zapaskudzać statystyk, sytuację odmienić do stanu sprzed roku.
Tak myślę.
poniedziałek, 19 stycznia 2015
Uważam, że należy jeść chrzan. Więc niniejszym polecam. Zwłaszcza przy katarze i niedomaganiach ze strony zatok.
A poza tym...
Nie byłam u Bebunia w sanatorium. Chorowałam.
Chorowałam, bo mimo niezupełnie dobrego samopoczucia wzięłam prysznic w chłodnej łazience i z niedosuszonymi włosami poleciałam na spotkanie opłatkowe w miasteczku. Nie wiedziałam, iż jest to impreza na skalę powiatu - zaskoczył mnie rozmach.
Najpierw jednak zaskoczyło mnie to, że Google Maps podany adres zlokalizowało w absolutnie bezsensownym miejscu.
Google Maps kłamie, proszę państwa.
Stanęłam w obliczu tego faktu za pięć osiemnasta na obrzeżach miasteczka, przy cmentarzu, gdzie nawet pies, etc., zdecydowana natychmiast wracać, ale w przypływie przytomności wykonałam telefon do przyjaciółki, która oświeciła mnie, że za cmentarzem, za rondem, kompleks budynków.
Zaiste, kompleks. Zapchane wszystkie parkingi, cudem znalazłam miejsce przy samym wjeździe, może tu była rezerwacja dla VIP-ów? I w którym kompleksie mam szukać mojej imprezy?
Postanowiłam spytać w pierwszym lepszym budynku, zwłaszcza, że zauważyłam tam jakiegoś człowieka.
Wchodzę, dobry wieczór, przepraszam bardzo...
-No, my właśnie tam idziemy, zaprowadzimy panią. Panie komendancie, zapraszam.
Na spotkanie opłatkowe weszłam w asyście komendanta powiatowego policji.
Wyszłam sama, po cichutku, jak tylko skończyła się część oficjalna, a wszyscy rzucili się na bufet.
Bebunio mówi, że nic nie szkodzi, u niego wszystko w porządku, a nawet bardzo fajnie. Szkoda, że już niedługo sobota i turnus się kończy. Czy mogłabym mu załatwić wyjazd do tego sanatorium, ale latem?
A poza tym...
Nie byłam u Bebunia w sanatorium. Chorowałam.
Chorowałam, bo mimo niezupełnie dobrego samopoczucia wzięłam prysznic w chłodnej łazience i z niedosuszonymi włosami poleciałam na spotkanie opłatkowe w miasteczku. Nie wiedziałam, iż jest to impreza na skalę powiatu - zaskoczył mnie rozmach.
Najpierw jednak zaskoczyło mnie to, że Google Maps podany adres zlokalizowało w absolutnie bezsensownym miejscu.
Google Maps kłamie, proszę państwa.
Stanęłam w obliczu tego faktu za pięć osiemnasta na obrzeżach miasteczka, przy cmentarzu, gdzie nawet pies, etc., zdecydowana natychmiast wracać, ale w przypływie przytomności wykonałam telefon do przyjaciółki, która oświeciła mnie, że za cmentarzem, za rondem, kompleks budynków.
Zaiste, kompleks. Zapchane wszystkie parkingi, cudem znalazłam miejsce przy samym wjeździe, może tu była rezerwacja dla VIP-ów? I w którym kompleksie mam szukać mojej imprezy?
Postanowiłam spytać w pierwszym lepszym budynku, zwłaszcza, że zauważyłam tam jakiegoś człowieka.
Wchodzę, dobry wieczór, przepraszam bardzo...
-No, my właśnie tam idziemy, zaprowadzimy panią. Panie komendancie, zapraszam.
Na spotkanie opłatkowe weszłam w asyście komendanta powiatowego policji.
Wyszłam sama, po cichutku, jak tylko skończyła się część oficjalna, a wszyscy rzucili się na bufet.
Bebunio mówi, że nic nie szkodzi, u niego wszystko w porządku, a nawet bardzo fajnie. Szkoda, że już niedługo sobota i turnus się kończy. Czy mogłabym mu załatwić wyjazd do tego sanatorium, ale latem?
piątek, 16 stycznia 2015
Pewnego razu, czyli coś koło wtorku, zachorowałam i przeczytałam od razu trzy bestsellery: polski, amerykański, turecki. Świat przedstawiony, bestsellerowy, tak mną wstrząsnął, że od razu wyzdrowiałam.
Polecam taką kurację na grypę. Wspartą, rzecz jasna, ulubioną mieszanką paracetamolu, pseudoefedryny i witaminy C.
Poza tym stała się rzecz nieunikniona, ale przez to wcale nie mniej trudna do zaakceptowania: mój starszy syn ukończył dziesięć lat.
Przecież dopiero co go urodziłam.
A teraz - jest taki piękny, patrzy chmurnie spod za długiej blond grzywki, obraża się na mnie i na świat, nosi ukochane koszulki - na szczęście ma takich więcej niż jedną - w świątek i piątek, ma śliczne dłonie i okropny charakter pisma.
Mój cudny chłopiec.
Drugi siedzi w tym sanatorium, owładnięty wizją, jak to do szkoły naszej powszedniej przychodzi z sanatorium list gratulacyjny, i pod wpływem wizji grzeczny, zorganizowany i koleżeński.
Innymi słowy, jest mu tam coraz lepiej.
Może nawet przeżyje, że go nie odwiedzę w niedzielę.
Zobaczymy.
czwartek, 8 stycznia 2015
Przyjechał otóż swoim wszędziewjeżdżającym maluchem listonosz Patryk i podrzucił - zwykłe listy tak podrzuca jak niewidzialna ręka - zaadresowane do mnie zaproszenie na spotkanie opłatkowe.
Partyjne.
Z ugrupowania wprost przeciwnego, niż to, z którego ramienia startowałam w wyborach, jako bezpartyjna i nie zrzeszona, ale kto by wnikał w takie szczegóły.
O, matko. Wynika z tego, że moja kariera polityczna jeszcze nie umarła.
Która zresztą polega wyłącznie na tym, że ładnie prezentuję się w szpilkach.
Tymczasem dłubię szalik na "drutach" wystruganych z gałęzi klonu, gałązki mają ponadcentymetrową średnicę i szalik wychodzi cudny. Z wiśniowej włóczki. Przerobiłam parę rzędów i mam już pół szalika.
Odwoziliśmy Niteczkę do miasta po świątecznej przerwie, ja i Maniek (bo Bebunio, sierotka moja maleńka, siedzi sam w sanatorium i jak do niego zadzwoniłam, to się rozpłakał, i ja prawie też, więc na razie nie dzwonię, obiecałam, że przyjadę w niedzielę, wujt powiedział, że ma do niedzieli wolne i mnie zawiezie). Przywiozłam z miasta mnóstwo dobrych i pięknych rzeczy, które dostałam od dobrych i pięknych kobiet.
Jestem szczęśliwa i chce mi się żyć.
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Powiem Wam, że nie jest lekko.
Owszem, droga do sanatorium urzekająca, w tym świetle cudnym, pogoda z zachmurzeniem zmiennym, więc te liczne pagóreczki i dolineczki raz oświetlone ostro, raz w półcieniach chmur, a potem nawet w śnieżnej zamieci. Wujt orzekł, że jeśli będzie taka pogoda, to bezwzględnie zakazuje mi jechać samej tą trasą.
Ale skąd mam wiedzieć na dwieście kilometrów w przód, jak wygląda asfalt i czy w ogóle wygląda spod lodu?
Bunio słodki, maleńki mój, z miejsca zaprzyjaźnił się z Krzysiem z pierwszego piętra, zaklepał łóżko w kącie sali (sześcioosobowej), zapunktował u kucharki, bo bez szemrania wsunął obiad, po czym rzekł:
-To idź już, mamo.
-Dobra. Dasz mi buziaka na pożegnanie?
-Nie.
Jasne, że nie, rzecz działa się w sali, w obecności współlokatorów - rówieśników.
Jak on tam sobie radzi sam ze światem? Z inną rzeczywistością?
Zadzwonię dziś do niego, ale będę twarda i spytam:
-I co tam, synu, wszystko w porządku?
A on mi, rzecz jasna, powie, że w porządku.
Nie sądziłam, że to takie trudne. Naprawdę.
Owszem, droga do sanatorium urzekająca, w tym świetle cudnym, pogoda z zachmurzeniem zmiennym, więc te liczne pagóreczki i dolineczki raz oświetlone ostro, raz w półcieniach chmur, a potem nawet w śnieżnej zamieci. Wujt orzekł, że jeśli będzie taka pogoda, to bezwzględnie zakazuje mi jechać samej tą trasą.
Ale skąd mam wiedzieć na dwieście kilometrów w przód, jak wygląda asfalt i czy w ogóle wygląda spod lodu?
Bunio słodki, maleńki mój, z miejsca zaprzyjaźnił się z Krzysiem z pierwszego piętra, zaklepał łóżko w kącie sali (sześcioosobowej), zapunktował u kucharki, bo bez szemrania wsunął obiad, po czym rzekł:
-To idź już, mamo.
-Dobra. Dasz mi buziaka na pożegnanie?
-Nie.
Jasne, że nie, rzecz działa się w sali, w obecności współlokatorów - rówieśników.
Jak on tam sobie radzi sam ze światem? Z inną rzeczywistością?
Zadzwonię dziś do niego, ale będę twarda i spytam:
-I co tam, synu, wszystko w porządku?
A on mi, rzecz jasna, powie, że w porządku.
Nie sądziłam, że to takie trudne. Naprawdę.
niedziela, 4 stycznia 2015
Dlaczego jestem złą ciotką:
Jest sobie baśń o Dwunastu Miesiącach (tu w wersji Janiny Porazińskiej).
Jest sobie Niteczka. Lat osiem. Baśń zna, bo opowiadałyśmy ją sobie nie tak dawno temu.
Jest sobota.
- Jakie ciasto upieczemy, Niteczko? - pyta siostrzeniczkę zła ciotka.
- Może szarlotkę?
- Ale szarlotka była dopiero co, może coś innego?
-To może szarlotkę z gruszkami?
-Aha! Nie ma sprawy, tylko idź gruszek nazbieraj. A jak znajdziesz poziomki, to też przynieś.
-Sama sobie nazbieraj, zła macocho!
Oczywiście padamy ze śmiechu. I pieczemy placek kokosowy.
Polecam :)
Jest sobie baśń o Dwunastu Miesiącach (tu w wersji Janiny Porazińskiej).
Jest sobie Niteczka. Lat osiem. Baśń zna, bo opowiadałyśmy ją sobie nie tak dawno temu.
Jest sobota.
- Jakie ciasto upieczemy, Niteczko? - pyta siostrzeniczkę zła ciotka.
- Może szarlotkę?
- Ale szarlotka była dopiero co, może coś innego?
-To może szarlotkę z gruszkami?
-Aha! Nie ma sprawy, tylko idź gruszek nazbieraj. A jak znajdziesz poziomki, to też przynieś.
-Sama sobie nazbieraj, zła macocho!
Oczywiście padamy ze śmiechu. I pieczemy placek kokosowy.
Polecam :)
piątek, 2 stycznia 2015
Boże- Bożenko!
Ponoć umysł potrafi płatać nam takie figle, że ojejku. Widzimy rzeczy, których naprawdę nie ma, zapamiętujemy fakty, które nie zaistniały, za to nie rejestrujemy oczywistości.
Jest o tym mnóstwo ciekawych artykułów, programów, a nawet ekspozycja interaktywna w Centrum Nauki Kopernik.
Tylko, że do tego Centrum mam jakby nie po drodze.
Ad rem: taka byłam przejęta tym, że mam oto słodkiego mojego maleńkiego synka zostawić samego w sanatorium, taka tym zestresowana, że ojej.
Wszystkim o tym mówiłam: w szkole, w rodzinie, wśród znajomych.
Dziwiłam się trochę, że ten turnus tak się dziwnie zaczyna: w piątek. Ale cóż,co kraj to obyczaj, może chcą, żeby się dzieci w sobotę i niedzielę zapoznały z nowym miejscem.
Zapakowałam mnóstwo niezbędnych rzeczy. Pojechaliśmy.
Na szczęście wujty mają jeszcze wolne, więc wujt nas zawiózł, piękną, malowniczą trasą przez piękny, malowniczy nasz kraj.
Dojechaliśmy.
Miejsce zaiste urocze. Przekonuję się w duchu, że ludzie będą fajni, że zaopiekują się moim skarbuniem, że będzie mu tu dobrze. Zresztą, te trzy tygodnie jakoś wytrzyma.
Pani w rejestracji spojrzała na mnie jak na UFO.
-Przecież to nie dziś. Za dwa dni proszę przyjechać, w niedzielę.
Przyszła druga pani.
-Nie ma wychowawców, kuchnia nie pracuje, pokoje nie sprzątnięte. W żadnym wypadku nie może pani go zostawić dziś. Niestety.
Oglądam skierowanie ze wszystkich stron - czuje się, jakby mi ktoś je podmienił. Rzeczywiście, w żadnym miejscu nie ma na nim dzisiejszej daty, za to niedzielna, owszem, widnieje dwukrotnie.
Jak to jest, że odczytałam ją jako drugiego stycznia?
Jak to jest, że mimo, iż oglądałam je mnóstwo razy i miałam w ręku wielokrotnie, nie udało mi się zweryfikować dnia przyjęcia?
Do tej pory jestem w szoku. Przecież mnie się takie rzeczy nie zdarzają?!
Czterysta kilometrów w plecy.
...ale za to zdążę dopakować te kilka rzeczy, o których przypomniałam sobie po drodze, a po które już nie chciało nam się wracać :)
Ponoć umysł potrafi płatać nam takie figle, że ojejku. Widzimy rzeczy, których naprawdę nie ma, zapamiętujemy fakty, które nie zaistniały, za to nie rejestrujemy oczywistości.
Jest o tym mnóstwo ciekawych artykułów, programów, a nawet ekspozycja interaktywna w Centrum Nauki Kopernik.
Tylko, że do tego Centrum mam jakby nie po drodze.
Ad rem: taka byłam przejęta tym, że mam oto słodkiego mojego maleńkiego synka zostawić samego w sanatorium, taka tym zestresowana, że ojej.
Wszystkim o tym mówiłam: w szkole, w rodzinie, wśród znajomych.
Dziwiłam się trochę, że ten turnus tak się dziwnie zaczyna: w piątek. Ale cóż,co kraj to obyczaj, może chcą, żeby się dzieci w sobotę i niedzielę zapoznały z nowym miejscem.
Zapakowałam mnóstwo niezbędnych rzeczy. Pojechaliśmy.
Na szczęście wujty mają jeszcze wolne, więc wujt nas zawiózł, piękną, malowniczą trasą przez piękny, malowniczy nasz kraj.
Dojechaliśmy.
Miejsce zaiste urocze. Przekonuję się w duchu, że ludzie będą fajni, że zaopiekują się moim skarbuniem, że będzie mu tu dobrze. Zresztą, te trzy tygodnie jakoś wytrzyma.
Pani w rejestracji spojrzała na mnie jak na UFO.
-Przecież to nie dziś. Za dwa dni proszę przyjechać, w niedzielę.
Przyszła druga pani.
-Nie ma wychowawców, kuchnia nie pracuje, pokoje nie sprzątnięte. W żadnym wypadku nie może pani go zostawić dziś. Niestety.
Oglądam skierowanie ze wszystkich stron - czuje się, jakby mi ktoś je podmienił. Rzeczywiście, w żadnym miejscu nie ma na nim dzisiejszej daty, za to niedzielna, owszem, widnieje dwukrotnie.
Jak to jest, że odczytałam ją jako drugiego stycznia?
Jak to jest, że mimo, iż oglądałam je mnóstwo razy i miałam w ręku wielokrotnie, nie udało mi się zweryfikować dnia przyjęcia?
Do tej pory jestem w szoku. Przecież mnie się takie rzeczy nie zdarzają?!
Czterysta kilometrów w plecy.
...ale za to zdążę dopakować te kilka rzeczy, o których przypomniałam sobie po drodze, a po które już nie chciało nam się wracać :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)