piątek, 16 stycznia 2015

Pewnego razu, czyli coś koło wtorku, zachorowałam i przeczytałam od razu trzy bestsellery: polski, amerykański, turecki. Świat przedstawiony, bestsellerowy, tak mną wstrząsnął, że od razu wyzdrowiałam.
Polecam taką kurację na grypę. Wspartą, rzecz jasna, ulubioną mieszanką paracetamolu, pseudoefedryny i witaminy C. 
Poza tym stała się rzecz nieunikniona, ale przez to wcale nie mniej trudna do zaakceptowania: mój starszy syn ukończył dziesięć lat.
Przecież dopiero co go urodziłam.
A teraz - jest taki piękny, patrzy chmurnie spod za długiej blond grzywki, obraża się na mnie i na świat, nosi ukochane koszulki - na szczęście ma takich więcej niż jedną - w świątek i piątek, ma śliczne dłonie i okropny charakter pisma.
Mój cudny chłopiec.

Drugi siedzi w tym sanatorium, owładnięty wizją, jak to do szkoły naszej powszedniej przychodzi z sanatorium list gratulacyjny, i pod wpływem wizji grzeczny, zorganizowany i koleżeński.
Innymi słowy, jest mu tam coraz lepiej.
Może nawet przeżyje, że go nie odwiedzę w niedzielę.
Zobaczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz