sobota, 28 marca 2015

Tak pięknie pada.
Niby zimno, ale trawa i pola od razu stały się zieleńsze. Pąki na gałęziach pojawiły się błyskawicznie. Przy kałuży na środku podwórka kręcą się jakieś dziwne ptaszki, może zięby, może pliszki, nie widzę dokładnie. Wszystkie krzaczki i zarośla trzęsą się od świergotań, poświstywań, treli. Wcale mi nie żal, że deszcz pada na moje wczoraj pucowane okna. 
Wieje, chyba tylko po to, żeby świerki i jałowce dokładnie wykąpały wszystkie swoje igły.

Sprzątam, owszem, nieustająco. Sprzątanie polega na tym, żeby jak najwięcej rzeczy spalić, niech nie zajmują miejsca. A że jednak nie jest to łatwe - wciąż wydaje mi się, że kluczem jest przeprowadzenie rozsądnej selekcji, tylko, że jeszcze nie zdefiniowałam pojęcia "rozsądna selekcja" - trzymam w szufladzie wydruki usg, z czasów, kiedy te rosłe chłopiska, które teraz czekają niecierpliwie, aż zwolnię komputer, mieściły się jeszcze gdzieś w moim brzuchu i miały paręnaście centymetrów.
Mam to spalić???

czwartek, 26 marca 2015

Proszę Państwa, oto torba.
Jest do beżowego płaszcza, więc ma jasną podszewkę, której się wcale nie wstydzę.
Wcale nie jest taka duża, jak można by sądzić. Format A4 mieści ledwo, ledwo, ale że na co dzień tak dużych rzeczy nie noszę, mieści kalendarz A5, aktualnie czytaną książkę, małą butelkę wody, trzy błyszczyki, dwie paczki chusteczek - jedne suche, drugie mokre, portfel, telefon, który ma specjalną kieszonkę, długopis... Wszystko mieści. 
Wykrój wzięłam stąd. Polecam tą stronę wszystkim szyjącym.
Najbardziej cieszy mnie guziczek - klasyczny przykład małej rzeczy, która cieszy :)

środa, 25 marca 2015

Uwielbiam "święto dyszla" w pobliskim miasteczku.
Nienawidzę dni targowych w pobliskim miasteczku.
To się chyba nazywa ambiwalencja.
Byliśmy dzisiaj, gdyż obiecałam dziecku rower, a drugiemu dziecku porwały się trampki. Nie jest łatwo kupić w miasteczku trampki zapinane na rzepy, rozmiar 39, nawiasem mówiąc.
Pogoda piękna, sprzyjająca przedsiębiorczości wszelakiej.
Na przykład pan od firanek, taki śniady i z dziwnym akcentem, przekonujący mnie, że zrobię świetny interes, jeśli zamiast firanek na 160 cm kupię takie na 300 cm, przetnę na pół i doszyję gipiurę. 
Albo pani, święcie przekonana, że sprzedawane przez nią trampki są made in Poland, a nie ChRL.
Pan od drzewek owocowych, według którego każde drzewko szybko i pięknie wyrośnie i zacznie wydawać owoc obfity i przesmaczny.
Pani od papieru toaletowego popakowanego z fantazją w pakiety po 20 rolek. Też interes życia: sprawić sobie taki pakiet.
Pan z częściami żelaznymi wszelakimi. On z tego żyje, więc to ma sens: wożenie po świecie zardzewiałych utensyliów ze sklepu żelaznego.
Wielkanocne palmy, chrzan, niemieckie słodycze, czosnek, miód i wory czerstwych bułek, kwitnące bratki, płyny do mycia konwi na mleko, gumiaki, przedziwne sukienki i płaszczyki, w które ubierze się na Wielkanoc miejscowa socjeta.
Bebunio wybrał sobie używany rower górski marki peugeot za dwieście złotych.
Ja niemieckie ciasto marcepanowe, przydatne do spożycia przez najbliższe pół roku. Niech leży, może się kto trafi ;)
A teraz idę szyć tą torbę. Wczoraj wszystko uszyłam odwrotnie i musiałam pruć. 

wtorek, 24 marca 2015

Mój poprzedni blog miał śliczny tytuł Borisa Viana w zawieszeniu.
Zmieniłam adres strony z przyczyn technicznych. Tu napisane w trudzie i emocjach notki nie giną, nie idą w kosmos, wszystko gra i buczy, jak mawia wuj. 
Ale to tylko część prawdy. Inna część jest taka, że nadchodzą zmiany, czuję to w kościach. I że przestaję być w zawieszeniu, odwieszam się.
Bo jak nie teraz, to kiedy. 
Nie będę czekać na lepszy moment i na to, że trochę urosnę, wyśpię się, zrobi się cieplej, rozkwitną tulipany, opielę truskawki i odrestauruję wszystkie krzesła.
Możliwe, że ten lepszy moment już był.
Idę zatem skończyć moją torbę do nowego płaszcza - jak uszyję, to ją tu pokażę.

Tymczasem dla wytrwałych mam zdjęcie torbencji prezentowej. Powstała z myślą o konkretnej osobie i tej właśnie osobie została sprezentowana.
Wiem, wiem, muszę popracować nad warsztatem, jeśli chodzi o fotografowanie ;)

piątek, 20 marca 2015

Halo, halo!
Kiedy mi to zrobiliście? Wy, rozbójnicy! Czytelnicy nieznudzeni, niestrudzeni? Zaglądacze, odwiedzacze, Drodzy Goście? 
Widocznie wczoraj, kiedy robiłam porządki w szafach i szukałam dla chłopców żółto-zielonych ubrań do szkoły na Pierwszy Dzień Wiosny (taka nowa świecka tradycja: żółto-zielony strój. W całym powiecie o tej porze roku trudno dostać cokolwiek z konfekcji dziecięco-młodzieżowej w tych barwach).
Miałam zrobić imprezę, baloniki, tort, serpentyny, confetti. Ale cóż - przepadło.

Trzytysięczne odwiedziny tegoż bloga należą już do przeszłości.

Dziękuję Wam bardzo. Nie spodziewałam się. Kiedy zaczynałam pisać, robiłam to wyłącznie dla siebie i w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się, że tak się to wszystko rozwinie.
Bo w gruncie rzeczy kogo może obchodzić, że gąsiorek założył sobie plastikowe kółko na szyję, żeby - według Maniusia - być bardziej romantycznym dla gąski Balbinki, albo że Krówka ma dwa szczeniaczki, jeden czarny, drugi krówkowy, takie śliczne!
A Wy chcecie o tym czytać :)
Więc ściskam Was wszystkich trzy tysiące razy i lecę.

poniedziałek, 16 marca 2015

Wczoraj zrobiłam moje pierwsze w życiu risotto. Bawiłam się na całego, według przepisu: z garnka z bulionem dolewałam po chochelce do garnka z ryżem, mieszałam, czekałam, aż ryż wypije bulion, dolewałam następną chochelkę. Na koniec pokrojona kiełbasa i marchewka z groszkiem, bo nic innego nie miałam (chyba, żeby kiszone ogórki???). Wyszło risotto po polsku, dodatki mniej istotne, bo najważniejszy był ryż, który wyszedł pyszny.
Panowie, którzy łącznie mają osiemnaście lat, wsunęli po dwie niemałe porcje. Trzecią na kolację.
Tak więc polecam zabawę w risotto. Jest to wdzięczny temat do tworzenia rozlicznych modyfikacji, żeby nie powiedzieć "wariacji".
A propos:
Wieczór. Oba piętra łóżka zajęte przez ułożonych do spania chłopców. Z górnego piętra dobiega smutny głos Bebunia:
- Mamo, nie wiem, co jest, ale trochę boli mnie głowa i jedna ręka...
Głos z dolnego piętra:
- To mogą być początki choroby psychicznej!
Kurtyna.

piątek, 13 marca 2015

Tak ładnie pada deszcz. Jest zimno, wiatr ma nie do końca dobre zamiary, wdziera się w ucho, za kołnierz, ale wystarczy wsiąść do samochodu i jest się od wiatru bezpiecznym.
Jedziemy do szkoły. Drogą, trochę trzęsie na dołkach, wzdłuż rowu; na gałęziach wierzbowych bazie, na brzozowych krople deszczu, wyglądają prawie tak samo: młodo i wdzięcznie. Świeżo.
Na polach obok lasku znowu błąkają się psy, tym razem dwa: łaciaty kundelek, malutki, a drugi wyżłowaty, cały czarny.
- Diabełek! - wołam.
- Czemu tak zawołałaś, mamo?
- Mieliśmy kiedyś takiego psa, wabił się Diabełek. Nie pamiętam, kiedy to było, chyba dawno.
- U nas było już tyle psów! Czemu u innych ludzi ten sam pies jest bardzo długo, a u nas ciągle się zmieniają?
- Może dajemy im za wiele swobody. Biegają wolno każdej nocy, może nabierają ochoty iść sobie w świat, i pewnego razu idą. Może potem nie chcą wrócić, może nie potrafią. Może za słabo je pilnujemy. A z drugiej strony, wcale nie jest pewne, że te inne pieski, które są przez cały czas na łańcuchu, nie marzą o wolności. Może gdyby się je spuściło z łańcucha i otwarło furtkę, też by sobie gdzieś poszły? Może są tam, gdzie są, bo po prostu nie mają wyboru?
- Może i tak...

Deszcz pada, bębni subtelnie o parapety, łagodnie pluszcze w rynnie. Zapomniałam już, jaka to piękna melodia. Zaparzę herbatę i posłucham jeszcze trochę. Miłego dnia!

poniedziałek, 9 marca 2015

Pani w czerwonym szaliku, jedna z pierwszych pasażerek drugiej linii warszawskiego metra, to ja. Syny też miały okazję powiedzieć słowo do telewizora, każdy po jednym. Oglądała nas Babcia - na razie bez okularów, sąsiadka i nawet pani Sławcia ze szkolnej stołówki. 
Czysty przypadek, musieliśmy szybko dotrzeć na Plac Zamkowy i akurat przystanek nową linią metra był nam po drodze.
Na Placu jedliśmy gofry. To nie na nie się tak spieszyliśmy, ale według Nity w pośpiechu szybciej spala się kalorie i ze śniadania już nic jej w brzuchu nie zostało, więc gofry z polewą toffi albo truskawkową. Wsuwamy je na murku pod drzewem, wokół którego parkują dorożki. Świeci słońce, gra muzyka, jest tak dobrze.
(stać mnie na gofry, na bilety komunikacji miejskiej, w domu mam wszystko do obiadu, dzieci grzeczne, nikogo nic nie boli).
A nawet ktoś woła do mnie wesołym głosem, po imieniu, że smacznego, i zdrabnia to moje imię w zabawny, staroświecki sposób. 
Mój kuzyn, i wiem, dokąd się spieszy, ale że też musiał przechodzić akurat tędy, akurat teraz!
Panowie w mundurach AK rozdają kwiaty na Dzień Kobiet. W ramach akcji społecznej, widziałam plakaty. Patrzę na uśmiechy panów, na radość pań. Ktoś puszcza wielkie bańki mydlane, mienią się w słońcu, lecą wysoko, nad miecz Zygmunta, i wyżej, wyżej. Jakaś para prosi po angielsku, żebym zrobiła im zdjęcie lustrzanką, ustawiają się na tle zamku, oboje młodzi i piękni (a dziewczyna jaki miała cudny berecik!).
Chyba jestem już stara, ale starość też jest ładna. Taka starość, kiedy nikomu się niczego nie zazdrości, i nic nie jest warte wszelkiej ceny.
Łagodność i spokój.

sobota, 7 marca 2015

Miasto.
Jestem w mieście, zabawiamy Nitę, której mama się ambitnie i zaocznie kształci. 
Bachorzęta poszły same na osiedlowy plac zabaw.  Nie są już maleńkie, nie są. Pomagają także zrobić obiad,  Bebunio jest mistrzem surówek.
Popijam kawę, przegryzam wafelkiem w mlecznej czekoladzie. Błogi spokój.
Fajne jest miasto od czasu do czasu. 
Jest mi dobrze.

piątek, 6 marca 2015

O tym, jak można niechcący kupić płaszcz.
Gdyż w miasteczku otwarto nowy sklep, który postanowiłyśmy z Babcią zwiedzić przy okazji rutynowej wizyty w markecie. Sklep polskiej marki, ale nie wiem, czy mogę powiedzieć, jakiej. Są tam spodnie dla Mańka - dziesięcioletniej chudzinki o wzroście 162 cm - różne fajne, ale trochę drogie bluzki, wisiały też płaszczyki. Dla sprawdzenia rozmiarówki przymierzyłam. Tak, polska firma spełnia polskie standardy: mieszczę się doskonale, i rękawy nie są za krótkie.  Do przymierzalni zaglądnęła Babcia.
- Ładny! Ile kosztuje? - wyciągnęła metkę zza kołnierza. - Nie tak drogo, bierz!
Spostrzegawcza ta Babcia - myślę sobie idąc do kasy. - Nie dość, że zauważyła cenę używanych płaszczy, które oglądałam na allegro, to jeszcze skalkulowała, ile powinien kosztować nowy, i wyciągnęła wniosek, że ten nie jest za drogi. 
Płaciłam kartą.
Już w samochodzie Babcia upewnia się:
- Naprawdę zapłaciłaś za niego tylko czterdzieści złotych? To jedźmy teraz do optyka, bo bez tych okularów  prawie nic nie widzę!
- Czterdzieści, to był rozmiar, nie cena - uśmiecham się.  - Kosztował trochę więcej.
- Ojej... Ale nie oddawaj go, ładny jest.
Co prawda, to fakt. Ładny.
Tylko wiosny jeszcze nie ma...

wtorek, 3 marca 2015

Jakoś tak w zeszłym tygodniu zepsuł mi się modem. Po prostu wysiadł, i szlus.
Skonsultowawszy się z dalekopracującym wujtem zdobyłam się nawet na wynalezienie w wielkiej szufladzie zasilacza z podobną końcówką i sprawdzenia, czy aby nie wysiadł jeno zasilacz. Ale nie (czy wiecie, że te zasilacze mają bardzo różne parametry? Na przykład mam taki, co ma 12V /1,4 A, a inny ma 12V/500 mA, natomiast aktualny ma 9V/0,5A. Nigdy do tej pory nie zwracałam na to uwagi!).
Co robi się dalej, jeśli się jest mną?
Jedzie się do miasteczka, znajduje ulubiony sklep AGD/RTV, wyjmuje z torebki odłączone urządzonko, prosi o takie samo, tylko nowe, piękne, działające i niedrogie.
Pan mówi, że owszem - i że już na poniedziałek.
Zauważmy, że dziś jest wtorek.
Oraz, że wbrew obawom wuja niedowiarka, poradziłam sobie z konfiguracją. Musiałam wymyślić hasło i takie tam inne, bo modem jest z routerem.
Miałam poczucie, że przez czas wylogowania z sieci ominęło mnie mnóstwo rzeczy, ale okazało się to wyssaną z palca nieprawdą.
Nie mogłam tylko wysłać zainteresowanej osobie zdjęć świeżo nabytego przeze mnie, za małego płaszczyka (bo czasem 2 cm to jest naprawdę bardzo dużo).
Więc lecę wysyłać. Świat jest piękny, choć zimno i pada :)