Tak pięknie pada.
Niby zimno, ale trawa i pola od razu stały się zieleńsze. Pąki na gałęziach pojawiły się błyskawicznie. Przy kałuży na środku podwórka kręcą się jakieś dziwne ptaszki, może zięby, może pliszki, nie widzę dokładnie. Wszystkie krzaczki i zarośla trzęsą się od świergotań, poświstywań, treli. Wcale mi nie żal, że deszcz pada na moje wczoraj pucowane okna.
Wieje, chyba tylko po to, żeby świerki i jałowce dokładnie wykąpały wszystkie swoje igły.
Sprzątam, owszem, nieustająco. Sprzątanie polega na tym, żeby jak najwięcej rzeczy spalić, niech nie zajmują miejsca. A że jednak nie jest to łatwe - wciąż wydaje mi się, że kluczem jest przeprowadzenie rozsądnej selekcji, tylko, że jeszcze nie zdefiniowałam pojęcia "rozsądna selekcja" - trzymam w szufladzie wydruki usg, z czasów, kiedy te rosłe chłopiska, które teraz czekają niecierpliwie, aż zwolnię komputer, mieściły się jeszcze gdzieś w moim brzuchu i miały paręnaście centymetrów.
Mam to spalić???