wtorek, 28 kwietnia 2015

Zaczęło się od tej iście latowej, wakacyjnej pogody w sobotę. Było tak ciepło, że zapragnęłam schować do wielkiego wora wszystkie swetry i wełniane szaliki, przynieść natomiast ze strychu wór kwiecistych fatałaszków, szyfonów i czystej bawełny w różnych postaciach.
Na przykład w postaci kolekcji letnich sukienek. Tu przypominam, że we wrześniu nabyłam na wyprzedaży piękną letnia sukienkę polskiej produkcji, prosto ze sklepu i w sam raz na mnie. Całe to bogactwo teraz wrzuciłam do pralki nastawiając ją na program odświeżania i wlewając nowy, letni płyn do płukania.
I później wisiały te fatałaszki na wietrze, tworząc przeuroczą wielobarwną chmurę, komponując się w kwitnąca wiśnię na górze i mlecze na dole.
W niedzielę coś mnie tknęło, żeby przymierzyć ową sukienkę, o której wyżej. Przypominam: nowa, nie noszona.
Nosz, kurdebalans. Za ciasna.
Rzuciłam się ku innej, tej z Bialconu, w której występowałam na Pierwszej Komunii Bebunia.
To samo.
Następna, dożynkowa "dla pani konferansjer" - hm... Mogę zapiąć, ale oddychać, to już nie.
"Pani lokajowa" - matkobosko.
I moja ukochana, czarna lniana z Solara, od Małgosi za złotówkę - też...
W tak zwanym międzyczasie udało mi się przytyć.
Szybko poleciałam na wagę, wróciłam, spojrzałam na tabelę BMI, która mówi, że jeśli przybędzie mnie jeszcze 15 kg, to i tak nie będę miała nadwagi.
Co nie zmienia faktu, że moje sukienki się na mnie nie mieszczą. 
Żal, co nie? Ale ile nowych możliwości! Znowu mogę przebierać, wybierać, przymierzać, kupować, skracać, doszywać... Mogę, chcę, muszę -  no, bo jak inaczej?
A jeszcze bardziej, najbardziej, najcudowniej uradowała mnie pewna myśl.
Że ja naprawdę nie mam w tej chwili większych problemów.
Tak, wiem, że Nepal, tysiące dramatów. I żeby nie szukać daleko, w sąsiedniej wsi mama mojej koleżanki poważnie choruje i dla całego domu to jest trudne. Rozmawiałam z Tereską, powiedziała, że nie potrzebuje mojej pomocy, ale dziękuje za dobre słowo.
Być może tuż obok rozgrywają się jakieś inne dramaty, może już niedługo coś trudnego spadnie na mnie, kto wie.
W tej chwili moim największym problemem są za ciasne sukienki.

Zawoziłam dziś Babcię na przystanek, skąd w dalszą drogę ku medycznej diagnozie w dużym mieście pojedzie busem. Ja mam pilnować kurczaków i narwać zieleniny dla świnki. Jedziemy szosą, której pobocza są złociste od mleczy. Jedziemy  przez okolicę iście rajską, przepiękną, która w każdym budzi przekonanie, że przecież zawsze chciał mieszkać na wsi.
-Jaka piękna mleczna droga - rozmarzyła się Babcia.
Tak...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz