środa, 15 kwietnia 2015

Nie było tak źle.
I w ogóle grunt, że żyjemy, co nie?
Wracam z Mańkiem ze szkoły i zastanawiam się na głos,że może i ta mama Kubusia miała trochę racji, bo chłopięce zabawy nie zawsze wyglądają jak te z podręczników dla rodziców, że może krzyczą za bardzo i że z tym włażeniem  bez koszulek na drzewa to była przesada...
 - A może ma rację trochę bardziej? Może ja was w ogóle źle wychowuję?
- Mamo, nie przejmuj się - mój dziesięcioletni syn głaszcze mnie po ręce. - Wszystko jest w porządku, naprawdę. Jesteś bardzo fajną mamą, kocham cię.
Zatkało mnie.
Jesteś bardzo fajnym synem. I nie tak znowu źle wychowanym.

Wczoraj za to wybraliśmy się z młodszym synem do miasta wojewódzkiego, gdyż mieliśmy kaprys zobaczyć się z naszym ulubionym ortopedą, jak co kwartał. 
Ortopeda postawił mnie przed decyzją. Mam podjąć decyzję, w jaki sposób leczyć koślawość stóp mojego dziecka. Tak, jakbym się znała na medycynie, a w szczególności na ortopedii. Tak, jakbym umiała przewidzieć konsekwencje tego lub innego trybu leczenia. Przecież ja się na tym nie znam, jestem z wykształcenia panią od korekty książek, a na co dzień doję krowy i obieram ziemniaki. 
Pomyślałam sobie, kiedy jechaliśmy już z powrotem, przez te zimnowiosenne krajobrazy, z cudnie zielonymi na różnorakie sposoby polami, że z każdą decyzją tak jest. Co możemy wiedzieć o tym, co będzie potem?Jak będzie wyglądało moje życie z tym człowiekiem, którego chcę poślubić? Jak moje dziecko poradzi sobie w tej czy innej szkole? Czy nie zapłaciłam za dużo za buty, które nie przetrwają jednego sezonu? Czy pracując w tym miejscu, w którym pracuję, nie pozbawiam się szansy na coś lepszego? 
Wszystkie decyzje są takie same. Podejmuje się je w ciemno, a życie toczy się, jak miało się toczyć. Chodzi w tym wszystkim tylko o to, żeby wiedzieć, na kim spoczywa odpowiedzialność. Za stópki, za buty, za życie.
Owszem: poczytam, porozmawiam. Muszę być przekonana o słuszności tego, co zrobię. Zanim to zrobię.

W poczekalni poradni oczywiście tłum ludzi, dzieci i rodziców. 
Widziałam cudną kobietę. Przyszła z mężem i córką nastolatką. Zawsze mnie denerwuje to rodzinne przychodzenie do lekarza, tyle miejsc w poczekalni zajętych niepotrzebnie! I w ogóle: jak można założyć takie rajstopy? Do pół uda koronkowe, dalej gładkie, nie można nie zawiesić na tym wzroku, choć na chwilę. I te buty na obcasie, obcas ze siedem centymetrów, naprawdę, a przecież pani taka wysoka, co najmniej jak ja - i nic ją nie obchodzi, że powpędza w kompleksy te niskie kobietki? Sukienka, też: nie włożyłabym takiej za żadne skarby. Tej córce by taka pasowała, nie jej. Przecież ma z pewnością ponad czterdzieści lat. I - słowo daję! - kolczyk w nosie. Szafirowy kryształek. Fryzura jak świeżo od fryzjera, krótka, rozczochrana. Nie nobliwa, bynajmniej.
Emanowała z niej radość z tego, że jest, jaka jest. Akceptowała siebie, lubiła siebie. 
Poprosiła mnie o odsunięcie od ściany rzędu krzeseł - krzesła w poczekalni są spięte razem, pani o nieco większej masie ciała siedziało się niewygodnie, plecami dotykała ściany. 
- Od razu lepiej, dziękuję. Bo widzi pani, trzeba zwracać uwagę na takie małe rzeczy. I trzeba o siebie dbać.
Uśmiechnęłam się. ucieszyłam, że mam na sobie bluzkę z tych lepszych, że przestałam odkładać ją na potem. Bo jeśli nie będzie potem, to co? Komu się przyda moja bluzka?

2 komentarze:

  1. Uwielbiam tu do Ciebie wpadać. A wyznanie Twojego syna powaliło mnie na łopatki. :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. I trzeba o siebie dbać. I kochać siebie. Popieram :)

    OdpowiedzUsuń