Pewnego pięknego dnia Dziadzisław zapragnął nabyć na targu prosiaczki. Na targ w celu zakupu prosiaczków - żywych - jeździ się rano, im wcześniej, tym lepiej.
Dziadzisławowi zrobiło się żal mojego porannego snu; nie chcąc go przerywać pojechał na targ samodzielnie, moim samochodem. Prosiaczki przywiózł w bagażniku. Nic to, że zrobiły siku na wyściółkę bagażnika. Wyrzuciłam ją.
Wyprawa Dziadzisława okazała się brzemienna w liczniejsze skutki: spalił mi sprzęgło. O czym przekonałam się wracając z miasteczka z zakupami, podjeżdżając pod szkołę, gdzie czekali już zniecierpliwieni synowie.
- Nie mogłaś jechać szybciej?
No, właśnie o to chodzi, że nie mogłam. Za nic nie mogłam przyspieszyć, do prędkości 70km/h rozpędzałam się przez pięć kilometrów. A kiedy stanęłam pod szkołą, nie mogłam już ruszyć. Amen.
Dzięki czemu przekonałam się, że jestem zaopiekowana kompleksowo: wykonałam jeden telefon - a już podjeżdża jeden rycerz, żeby mnie zaholować do domu, a drugi, żeby podrzucić linkę, bo żadne z nas nie miało przy sobie.
A potem, bo czas mam gorący i bez samochodu jak bez ręki, okazało się, że mam na podorędziu jeszcze parę życzliwych księżniczek, które przyjechały po mnie, zawiozły tam, gdzie trzeba, i odstawiły do domu.
Choć wcale nie miały po drodze.
Fajnie jest mieszkać w bajce :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz