Mogłabym długo pisać o pięknych laurkach, o prezentach (własnoręcznie wykonane zakładki do książek), o tym, jak dzieci chcą mi dać odczuć, że pamiętają, że wiedzą, że świętują ten dzień.
Najpiękniejszy prezent w tym roku dostałam od młodszego syna. Ma osiem lat. Miał operację na stopy, które urosły mu krzywo.
Szpital dziecięcy znajduje się w mieście wojewódzkim, daleko od mojego końca świata. Kiedy dojechałam tam w tym dniu, kiedy wbiegłam na salę, okazało się, że już pojechał na blok operacyjny. Była ósma rano.
Pobiegłam na blok, z szóstego piętra na parter. Zdążyłam go zobaczyć, jak jechał na łóżku, przykryty zieloną jednorazówką. Krzyknęłam: "Buuuunio!", i wiozące go pielęgniarki cofnęły łóżko, żeby mój syn mógł do mnie pomachać.
Cudowne są pielęgniarki w tym szpitalu.
Potem czekałam, czekałam, czekałam.
W końcu przyszła pani i powiedziała, że możemy już po moje dziecko iść, budzi się.
Dziecko półprzytomne po narkozie.
Pogłaskałam tego mojego syna, powiedziałam, że jestem, że jedziemy na salę, odpocząć. A on, półśpiący, tak się cudownie uśmiechnął. Nie musiałam już nic mówić, wystarczyło, że głaszczę go po ramieniu, a on to czuje - i jest spokojny, bezpieczny.
Tak, jakbym mogła wszystko... Nie mogę, bo jestem tylko zwykłą, ot, kobietą.
Ale głaszczę go po ramieniu i to już jest cały świat.
Cudzie ty mój, synu!
Ojeju... Aż się wzruszyłam... Zdrówka dla Syneczka :)
OdpowiedzUsuń