Wsiowe koło gospodyń wespół z zespołem śpiewaczym, co w większości członkiń znaczy to samo, organizowały imprezę - spotkanie na wspólne śpiewanie. Zaprosiły inne zespoły śpiewacze, z okolicy dalszej i bliższej, ugotowały barszcz, nalepiły pierogów.
Jestem członkiem sympatykiem wsiowego kgw. Naprawdę je lubię: zwyczajne kobiety, które razem tworzą zupełnie inną rzeczywistość. Pomagałam gotować sadzawkę barszczu, lepiłam razem z nimi te pierogi, naklejałam litery na krzywą tablicę tytułową i tak dalej.
Już tradycyjnie mam na takich imprezach funkcję zapowiadacza, pilnuję porządku występów, przedstawiam, dziękuję. Więc wyprasowałam elegancką sukienkę z kontrafałdą, wynalazłam na strychu dawno nie noszone szpilki, kupiłam nawet lakier do włosów.
Z tym lakierem i niebieską kredką do oczu i wiosennym płaszczykiem, choć pogoda była kalejdoskopowo-mieszana, udałam się. Wszystko mi się udało: zobaczyłam w lustrze prawie obcą osobę.
Ale chyba tak ma być, o to chodzi, prawda? Panie zamawiały sobie terminy u manikiurzystki, dwie fryzjerki przyjechały do domu ludowego w dniu imprezy, bladym świtem, żeby wszystkie występujące śpiewaczki tak samo ładnie uczesać, i wszystkie tak samo czują na stopach ciasne czółenka - bo od święta wszystko ma być odświętnie, czyli inaczej.
Jednym z elementów świętowania był uroczysty przemarsz z budynku, gdzie odegrała się część oficjalna, do budynku, gdzie miała być część nieoficjalna. Akurat nie padał grad ani śnieg, za to wiał bardzo mokry wiatr, przenikający przez wiosenność płaszczyka i kaszmirowość szala; niby głupie paredziesiąt metrów, ale zmarzłam okrutnie.
Na schodach przed wejściem orszak przykorkował się trochę. Zaraz będzie ciepło, pocieszałam się.
- Zmarzła pani - obok mnie, niesiony przez tłum, znalazł się klarnecista z zespołu z sąsiedniego powiatu. - Na mnie to zimno nie robi wrażenia, na co dzień robię w chłodni, tam jest plus dwa stopnie!
Fala tłumu porwała klarnecistę, ledwo zdążyłam uprzejmie sie uśmiechnąć w odpowiedzi. Rzuciło mnie prawie w wejście, ale odsunęłam się, żeby przepuścić marszałka województwa. W końcu to marszałek, do tego gość, a ja, jakby nie było, gospodyni.
- Ależ nie, prosze bardzo, pani niech wejdzie, ogrzeje się trochę. Na pewno się pani wymarzła.
Jeju, jaki miły. Dla tych moich loczków, płaszczyka czy szpilek? Widziałam, ze zdążył omieść wzrokiem.
Więc kiedy jeszcze poseł, którego znam prywatnie, a nie lubię i prywatnie, i zawodowo, wydarł się do mnie "cześć nifka", zrobiło mi się jeszcze gorzej.
Zdjąwszy płaszczyk i ponalewawszy gorący barszczyk zaszyłam się na zmywaku, gdzie w swojej najlepszej sukience zmywałam, zmywałam i zmywałam - dopóki szefowa nie wyciagnęła mnie na górę na tort.
Zjadłam tort, nazbierałam jeszcze parę wyrazów sympatii. Uciekłam.
W domu wyniosłam szpilki na strych. Nie nadaję się na celebrytkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz