czwartek, 30 kwietnia 2015

I jak tu nie być szczęśliwą:
udało mi się wyekspediować dziatwę do szkoły na rowerach. Starsza dziatwa marudzi, że mu się nie chce, że trzeba wcześniej wstać, że zimno, że coś tam.
No, ale bez starszego nie wyślę młodszego.
- Synu, jeśli dziś pojedziesz rowerem, to jutro - w piątek - w ogóle nie będziesz musiał iść do szkoły.
- Naprawdę?
- Naprawdę.  - zapomniał, że jutro święto ;)
- Jesteś najukochańszą mamą na świecie. Już wstaję!
I pojechali. Nie muszę ich odwozić.
Mam w związku z tym mnóstwo czasu dla siebie, i śniadanie jem w piżamie, i podlewam kwiaty na balkonie, i widzę sterczący z bocianiego gniazda czerwony dziób. Ktoś tam siedzi. Przesiaduje. Wysiaduje.
Na śniadanie oczywiście jajecznica z jaj od kur latających po powietrzu. Smaku takich jaj brakowało mi w mieście, a teraz - proszę bardzo!- to mój chlebuś powszedni.
Świergotanie tych wszystkich niepojętych wróbli, sikorek, zięb i innych. Na wyciągnięcie ręki.
Własny "szpinak" z własnej pokrzywy, syny wsuwają, aż im się uszy trzęsą.
- Nie rozumiem, czemu pani kucharka w szkole nie robi takiego na obiad!
- Może nie wszyscy to lubią?- podrzucam wyjaśnienie.
- Ja nie rozumiem, czemu myśmy tej pokrzywy tak mało narwali - odzywa się Bebunio. 
Nauczyłam chłopców okopywać truskawki. Chętni, aż miło. Jak i do jedzenia lodów z zamrożonych, zmiksowanych latem z cukrem truskawek. 

Zupełnie inna ta tegoroczna wiosna. Wciąż nie mogę się nadziwić, wciąż mnie to zachwyca: że jest zupełnie inaczej, za każdym razem inaczej, nie ma dwóch takich samych wiosen.

Postanowiłam zapisać Bebunia na zabieg. Wymyśliłam, że czas oczekiwania to na pewno nie mniej niż pół roku, więc zdążę się jeszcze rozpytać, zastanowić, ewentualnie odwołać.
Pani w telefonie mówi mi:
- Dwudziestego maja.
- Ale TEGO roku?
Tak, tego roku. Zaniemówiłam z wrażenia i zapomniałam, że dwudziestego jest sprawdzian trzecioklasistów, obowiązkowy, a następnego dnia wycieczka, a w niedzielę rocznica Pierwszej Komunii. Wszędzie potrzebny Bebunio.
Więc dzwoniłam jeszcze raz, przekładać termin, z nastawieniem, że teraz, to już na pewno za pół roku, a pani przesunęła nam ten termin o tydzień.
Nie jestem pewna, czy chodzi o naszą służbę zdrowia. Tu gdzieś musi się kryć haczyk, może NFZ tego nie refunduje? Czy co?

2 komentarze:

  1. Czy to naprawdę chodzi o nasz NFZ? Bo jakoś wierzyć mi się nie chce, zwłaszcza po tym, jak dwa dni temu, mój narzeczony został przyjęty do szycia po dwugodzinnym oczekiwaniu. I to poza kolejnością!

    OdpowiedzUsuń
  2. A mówiłem, że jesteś mistrzem nie tylko techniki ale i czarów

    OdpowiedzUsuń